Szlagier w Poznaniu nie zawiódł. Mimo obaw, jak będą wyglądać piłkarze po niespodziewanej ponaddwumiesięcznej przerwie, mecz Lecha z Legią był dobrą reklamą Ekstraklasy, do której prawa nabyło wielu nadawców z Europy.
Lech zdawał sobie sprawę, że porażka przekreśli szanse na skuteczny pościg za Legią, że 12 punktów straty to będzie za dużo, by myśleć o mistrzostwie. Musiał zagrać odważnie i zagrał. Tyle że Legia świetnie się broniła, w dodatku już w 17. minucie wyszła na prowadzenie.
Po dośrodkowaniu Waleriana Gwilii bramkarz Mickey van der Hart interweniował tak niefortunnie, że piłka odbiła się od pleców Djordje Crnomarkovicia, trafiła w poprzeczkę i spadła pod nogi Tomasa Pekharta. Czech, zastępujący zawieszonego za kartki Jose Kante, z bliska umieścił ją w siatce. Legia już do przerwy mogła prowadzić nawet 3:0, zaskoczyć van der Harta próbowali Artur Jędrzejczyk i Mateusz Wieteska.
Wracający po urazie do bramki Legii Radosław Majecki też się nie nudził. Wygrał pojedynek z Timurem Żamaletdinowem, a gdy w drugiej połowie pokonał go Crnomarković, sędzia odgwizdał spalonego i po konsultacji z VAR gola nie uznał. Lech do końca szukał swojej szansy, ale Legia skutecznie rozbijała jego ataki, po dwóch latach zwyciężyła w Poznaniu i utrzymała osiem punktów przewagi nad Piastem.
Trener mistrzów Polski Waldemar Fornalik w rozmowie z "Rzeczpospolitą" opowiadał, że jego zawodnicy nie mogą się doczekać powrotu ligi, a na treningach trzeba ich wręcz hamować.