Futbol jak walc wiedeński

60 lat temu węgierska Złota Jedenastka pokonała na Wembley Anglię 6:3. Zwycięzcy, oprócz Ferenca Puskasa i Sandora Kocsisa, mieli też bohatera drugiego planu – angielskiego trenera Jimmy'ego Hogana.

Publikacja: 01.12.2013 14:00

Już sam wynik dla Anglików był szokiem. Upokorzenia dopełniły niepodlegająca dyskusji dominacja Węgrów – aż 35 strzałów przy zaledwie pięciu uderzeniach Anglików – oraz ich wyższość taktyczna i techniczna. Wstrząsem okazała się również pomeczowa konferencja prasowa.

– Wszystkiego, co wiemy o piłce nożnej, nauczył nas Jimmy Hogan. Dziś widzieliście, jak odrobiliśmy jego lekcje. Anglicy też mogliby skorzystać z jego wskazówek. Jesteśmy wdzięczni za wszystko, co zrobił dla naszego futbolu – mówił prezes węgierskiej federacji Sandor Barcs. – W naszej historii jego nazwisko powinno być zapisane złotymi literami – dodał nieco później trener Węgrów Gusztav Szebes.

71-letni Hogan triumf Węgrów nad swoimi rodakami oglądał z trybun, w towarzystwie juniorów Aston Villi, których w tym czasie trenował. W ojczyźnie do miana bohatera było mu bardzo daleko. W angielskim środowisku piłkarskim jego metody nie były szczególnie cenione, w dodatku przez większość działaczy tamtejszej federacji uważany był raczej za czarną owcę.

Pomocna dłoń

Piłkarzem Hogan był przeciętnym. Najlepiej wiodło mu się w Burnley, Swindon Town i Bolton Wanderers,  dla których strzelił 18 goli. To właśnie jedno z europejskich tournée z Boltonem okazało się kluczowe dla jego przyszłości. Po wygranym 10:0 meczu z Dortrechtem Holendrzy wypytywali Anglików, jak podnieść poziom swojej gry, zarówno indywidualnie, jak i całego zespołu. Na Wyspach liczył się wówczas w piłce nożnej przede wszystkim charakter, szczytem finezji była taktyka „kopnij i biegnij". Ale Hogan myślał inaczej i obiecał sobie, że wróci do Holandii i spróbuje wcielić w życie własne spojrzenie na futbol.

Jak postanowił, tak zrobił. Karierę trenerską rozpoczął od Holandii, ale szybko przeniósł się do Austrii, gdzie współpracował ze stołeczną drużyną amatorską (późniejsza Austria Wiedeń) i reprezentacją narodową przygotowującą się do gry w igrzyskach olimpijskich 1912 r.

Na jego treningach każdy ćwiczył z własną piłką. – Futbol jest jak walc wiedeński – powtarzał zawodnikom, od których wymagał absolutnej kontroli nad piłką, wszechstronności i umiejętności gry na różnych pozycjach oraz podań po ziemi. Z igrzysk w Sztokholmie Austriacy wrócili bez medalu, ale stylem gry zachwycili nie tylko własnych kibiców.

Jednym z sędziów turnieju olimpijskiego był Hugo Meisl, mieszkający w Wiedniu syn żydowskiego bankiera, który w przyszłości miał stać się najpotężniejszą figurą w austriackim futbolu. Meisl zaprzyjaźnił się z Hoganem, wspierał jego idee na boisku i wyciągał pomocną dłoń poza nim – kiedy tuż przed wybuchem I wojny światowej Anglika aresztowano i internowano, Meisl załatwił zwolnienie pod warunkiem przeprowadzki na Węgry.

Tak Hogan trafił do Budapesztu, gdzie został trenerem MTK i gdzie jego kariera rozwinęła się na dobre. Z tym klubem zdobył dwa tytuły mistrza kraju i Puchar Węgier, ale przede wszystkim zainicjował powstanie tzw. szkoły naddunajskiej – futbolu opartego na świetnym wyszkoleniu technicznym oraz szybkich i krótkich podaniach po ziemi.

Trzy pary skarpet

MTK w kraju nie miał sobie równych, z każdym sezonem jego styl naśladowało coraz więcej drużyn. Piłkarska rewolucja nad Dunajem stała się faktem.

Po zakończeniu wojny Hogan zdecydował się wrócić do ojczyzny. Tam jednak jego koncepcje trenerskie wyśmiano i pracy nie znalazł. Pomocy szukał w siedzibie angielskiej federacji piłkarskiej w Londynie, dysponującej specjalnym funduszem dla byłych piłkarzy, których kariery ucierpiały w wyniku wojny. Ale kiedy przyznał, że podczas konfliktu pracował na Węgrzech, uznano go za dezertera lub zdrajcę. Jedyną pomocą okazały się trzy pary wojskowych skarpet.

W tej sytuacji wyjściem była tylko kolejna przeprowadzka, tym razem do Szwajcarii. Pierwszym przystankiem był klub Young Boys Berno, następnym reprezentacja narodowa. Hogan był jednym z trenerów pracujących z kadrą, która na igrzyskach olimpijskich 1924 r. zatrzymała się dopiero na finale – do dziś to jeden z największych sukcesów w piłkarskiej historii Szwajcarów, którzy w Paryżu stylem gry przyćmili wszystkich.

Prawdziwa potęga rosła jednak za szwajcarską granicą. Od 1919 r. reprezentacją Austrii niepodzielnie rządził Meisl. Inspiracji pomysłami Hogana wystarczyło na długo, ale na początku lat 30. Austriak chciał już mieć przyjaciela przy sobie. Do pamiętnego meczu z Anglią w 1932 r. drużynę przygotowywali razem. Po zaciętym spotkaniu na Stamford Bridge gospodarze wygrali 4:3, ale prawdziwymi gwiazdami byli goście.

– Bez najmniejszej wątpliwości Austria była zespołem lepszym. Znakomite podania, przemieszczanie się piłkarzy po boisku i panowanie nad piłką sprawiły, że angielska defensywa wyglądała na tak niepewną jak nigdy wcześniej – napisała gazeta „Daily Herald". To była jedna z trzech porażek Austrii między kwietniem 1931 a czerwcem 1934 r. Meisl stworzył „Wunderteam", ale w osobie Hogana „drużyna marzeń" miała swojego guru.

Za stary

Ukoronowaniem piłkarskiej rewolucji zapoczątkowanej przez Anglika był jednak listopad 1953 r. i odebranie Anglikom statusu niezwyciężonych. Przez trzy dekady Anglia nie przegrała meczu u siebie, spotkanie z Węgrami miało być przedłużeniem tej serii, media spodziewały się zdecydowanego zwycięstwa.

Po meczu z wcześniejszej arogancji nie zostało nic. „The Times" pisał o „nowej koncepcji futbolu", a jego główny korespondent Geoffrey Green o „narodzinach bogów".

– Węgierska lekcja powiedziała mi więcej o taktyce niż cała wcześniejsza kariera – obwieścił żegnający się tym meczem z reprezentacją legendarny Alf Ramsey, który 13 lat później już jako trener poprowadził Anglików do tytułu mistrzów świata.

Rok później w Budapeszcie Węgrzy po raz drugi upokorzyli rywali – wygrali aż 7:1. W tym czasie nie było na nich mocnych. Od maja 1950 do lipca 1954 r. Złota Jedenastka nie poniosła porażki w 32 kolejnych meczach. W 1952 r. w Helsinkach zdobyła mistrzostwo olimpijskie, dwa lata później seria zwycięstw zakończyła się przegranym w dramatycznych okolicznościach finałem mundialu z RFN.

Po przegranej z Węgrami część angielskich mediów domagała się wykorzystania przez federację wiedzy Hogana, ale działacze uznali go za zbyt starego. Przekucie stylu rywali na wyspiarski grunt też nie wydało się im dobrym pomysłem.

Odmiennego zdania, niespełna dwie dekady później, był słynny trener Rinus Michels. Holender wielokrotnie przyznawał, że inspiracją dla jego „futbolu totalnego", który pokazał światu wielki Ajax Amsterdam i reprezentacja Holandii, była właśnie gra genialnych Madziarów, uczniów Hogana.

Już sam wynik dla Anglików był szokiem. Upokorzenia dopełniły niepodlegająca dyskusji dominacja Węgrów – aż 35 strzałów przy zaledwie pięciu uderzeniach Anglików – oraz ich wyższość taktyczna i techniczna. Wstrząsem okazała się również pomeczowa konferencja prasowa.

– Wszystkiego, co wiemy o piłce nożnej, nauczył nas Jimmy Hogan. Dziś widzieliście, jak odrobiliśmy jego lekcje. Anglicy też mogliby skorzystać z jego wskazówek. Jesteśmy wdzięczni za wszystko, co zrobił dla naszego futbolu – mówił prezes węgierskiej federacji Sandor Barcs. – W naszej historii jego nazwisko powinno być zapisane złotymi literami – dodał nieco później trener Węgrów Gusztav Szebes.

Pozostało 90% artykułu
Piłka nożna
Miał odejść, a jednak zostaje. Dlaczego Xavi nadal będzie trenerem Barcelony?
Piłka nożna
Polacy chcą zostać w Juventusie. Zieliński dołącza do mistrzów Włoch
Piłka nożna
Zinedine Zidane – poszukiwany, poszukujący
Piłka nożna
Pięciu polskich sędziów pojedzie na Euro 2024. Kto znalazł się na tej liście?
Piłka nożna
Inter Mediolan mistrzem Włoch. To będzie nowy klub Piotra Zielińskiego