W porównaniu z niedzielnym meczem z Włochami Jerzy Brzęczek dokonał aż sześciu zmian w wyjściowej jedenastce. Wojciech Szczęsny zastąpił w bramce Łukasza Fabiańskiego, Jan Bednarek na stoperze Sebastiana Walukiewicza, Arkadiusz Reca na lewej obronie Bartosza Bereszyńskiego, Jacek Góralski w pomocy Grzegorza Krychowiaka, Karol Linetty Jakuba Modera a Kamil Grosicki na lewej pomocy Sebastiana Szymańskiego.
Bośnia i Hercegowina to zupełnie inna klasa niż Włosi i Holendrzy (chociaż Bośniacy potrafili mecze z nimi zremisować), środowi przeciwnicy nie sprawiali nam tyle kłopotów, a przede wszystkim zostawiali na boisku dużo miejsca. Mieli też nieco pecha. Zaczęli nieźle, od strzału Miralema Pjanicia z 22 metrów, obronionego przez Szczęsnego i trzech dośrodkowań ze swojego prawego skrzydła, w ciągu kilku minut.
I to było z ich strony wszystko. W 14. minucie, po prostopadłym podaniu Mateusza Klicha Robert Lewandowski wyprzedzał ostatniego obrońcę Anela Ahmedhodzicia, został jednak przez niego sfaulowany. Sędzia ukarała Bośniaka czerwoną kartką i od tej pory, aż końca meczu gra toczyła się głównie na połowie gości.
Osłabieni Bośniacy z konieczności skoncentrowali się na obronie. Edin Dżeko (AS Roma), bądź co bądź jeden z najlepszych napastników Europy, znalazł się w takiej sytuacji, jak Lewandowski cztery dni wcześniej w spotkaniu z Włochami. Rzadko trafiało do niego podanie, a kiedy już udało mu się przyjąć piłkę, zaraz tracił ją w walce z dwoma - trzema obrońcami jednocześnie.
Polacy musieli znaleźć sposób na obronę i bardzo dobrego bramkarza, zmuszeni byli do gry w ataku pozycyjnym, który nie jest naszą silną stroną. A jednak liczba akcji i ich różnorodność mogły się podobać. Bliscy zdobycia bramki byli: dwukrotnie Lewandowski (strzelił nad poprzeczką i w słupek) oraz Grosicki.