W XXI wieku to właśnie trenerzy z Czech stanowią największą grupę obcokrajowców, którzy prowadzili kluby piłkarskiej Ekstraklasy. To w sumie nie jest wielkie zaskoczenie, większym jest raczej to, że po tym, jak w latach 60. i 70. Legię z sukcesami prowadził Jaroslav Vejvoda (a Ruch Chorzów Słowak Michal Viczan), żaden czeski szkoleniowiec nie został zatrudniony w ówczesnej pierwszej lidze przez kolejne dwie dekady.
Jaroslav Vejvoda - trenerski wizjoner w Legii
Nie chodzi tu o same sukcesy, które Jaroslav Vejvoda osiągał z Legią Warszawa – szybko zdobyty Puchar Polski (1966) i serię pięciu sezonów na ligowym podium, z mistrzostwem Polski włącznie (1969). Czech, który zdobywał mistrzostwa kraju z Duklą Praga, był w Polsce jak powiew świeżej myśli trenerskiej. „Właśnie kogoś takiego potrzebował polski futbol – specjalisty rozumiejącego, jak rozwijać konkretny system. Ustawieniem pozwalającym Dukli podejmować rywalizację w Europie (za Vejvody prażanie trzykrotnie dochodzili do ćwierćfinału Pucharu Europy) było zaś 4-3-3. (...) Stała się więc najlepsza możliwa rzecz dla polskiego futbolu – trafili do nas zagraniczni fachowcy. I to już nie tylko z woli PZPN i nie z drugiego lub trzeciego szeregu (…) Czech był bardzo wymagający i zdecydowany w narzucaniu dyscyplin” – zachwala Michał Zachodny w książce „Polska myśl szkoleniowa”, wydanej w zeszłym roku przez SQN. I jako przykład podaje sytuację, gdy przed spóźnionym Kazimierzem Deyną, Vejvoda zamknął drzwi autobusu.
Czytaj więcej
- Jest wśród kibiców wiara, bo nasz zespół jest mocny, choć nie zawsze idzie mu tak, jakby się oczekiwało - mówi przed meczem Polska - Czechy (piątek, 20.45) były piłkarz Odry Wodzisław, a dziś trener młodzieży Banika Ostrawa Daniel Rygel.
Rozwój Kazimierza Deyny w Legii to zresztą symbol trenerskiego kunsztu Czecha. To Vejvoda postanowił, by z napastnika zrobić z niego rozgrywającego. „Kaziu, ty jseś rozeny zaloźnik” – tak ten słynny cytat, krążący w przekazach w różnych wersjach, zapisał Stefan Szczepłek w książce „Deyna”. Czech zmienił też zresztą pozycję na boisku m.in. Władysławowi Stachurskiemu, a z Lesława Ćmikiewicza uczynił zawodnika niesamowicie wszechstronnego, na czym korzystała też reprezentacja Polski. Jej późniejszy selekcjoner, Jacek Gmoch, w swoich wspomnieniach wynosi Jaroslava Vejvodę na piedestał. Jak pisał w „Alchemii futbolu”, dzięki Czechowi zaczął „rozumieć grę”, a nawet więcej: „Rozsmakowałem się w piłce nożnej dzięki trenerowi Vejvodzie (...). Dzięki Vejvodzie poznałem satysfakcję, jaką daje gra zespołowa, budowanie akcji dla kogoś z drużyny”.
Werner Liczka zaczął modę