Polacy przeżyli przygodę życia podczas turnieju, który jest świętem nieco innej piłki: mniej fizycznej, nie tak wycyzelowanej taktycznie, bogatszej w finezję, znaczonej może nawet młodzieńczą beztroską - ale taką wynikającą z pewności siebie, a nie natury lekkoducha. Włodarski zebrał grupę chłopców, którzy odnajdują się w tej konwencji doskonale.
Trudno się dziwić, że pierwszego gola poprzedziły dwa zagrania zewnętrzną częścią stopy. Chwilę później mogło być 2:0, bo Daniel Mikołajewski przechwycił piłkę, był sam przed bramkarzem, ale uderzył kilka metrów obok bramki. Rywale wyrównali, gdy głową celnie uderzył Max Moerstedt.
Polaków to nie zraziło, wciąż parli na bramkę z pewnością i odwagą, która ich kolegom z seniorskiej reprezentacji bywa zazwyczaj obca. Nie dotknęli ich chyba jeszcze klasycy lokalnej myśli szkoleniowej. Nikt nie zdążył przekonać, że najważniejsze to gola nie stracić, a futbol nie jest radością, tylko cierpieniem, co podczas mundialu w Katarze wmawiał podopiecznym Czesław Michniewicz.
Brawurowa drużyna
Odmienność tej drużyny pokazują wyniki. Polacy w drodze do półfinału ogrywali Irlandczyków (5:1), Węgrów (5:3) oraz Serbów (3:2). Brawurowy bilans skaziła jedynie porażka z Walijczykami (0:3) w trzecim, nie mającym już wówczas dla układu tabeli żadnego znaczenia meczu grupowym.