Pochodził ze wsi pod Sanokiem, mieszkał w Przemyślu, na Uniwersytecie Jagiellońskim studiował filozofię i filologię polską. A ponieważ miał prawie dwa metry wzrostu – zaczął grać w koszykówkę. Na tyle dobrze, że w barwach Cracovii awansował do pierwszej ligi, a z Resovią wywalczył tytuł wicemistrza Polski.
Szybko się zorientował, że sport daje przyjemność, ale po trzydziestce trzeba będzie zejść z boiska i coś ze sobą zrobić. Nigdy nie miał z tym problemów. Jeszcze grając w koszykówkę, został dziennikarzem „Nowin Rzeszowskich”. Na różnych etapach życia był redaktorem naczelnym trzech krakowskich pism: „Dziennika Polskiego” (1981–1983), „Tempa” (1983–1994) i „Gazety Krakowskiej” (1994–2004).
Pełnił te funkcje, ale sam też pisał, i to bardzo dobrze. Dwukrotnie zdobywał nagrodę „Złote Pióro”, przyznawaną przez Klub Dziennikarzy Sportowych. W latach 80. stanął na czele tego Klubu.
Kiedy przestał być szefem „Gazety Krakowskiej”, został jej redaktorem seniorem. Miał swoje biurko w redakcji. To nie tylko miły krakowski obyczaj, ale i korzyść dla redakcji, bo Rysiek zawsze miał coś ciekawego do powiedzenia i jego rady brano pod uwagę.
Gdy jako delegat zbliżał się do mównicy na kolejnych zjazdach PZPN, sala cichła, bo nigdy nie plótł banałów. Poruszał sprawy ważne, zawsze miał argumenty, w dodatku mówił ładnie po polsku. Tak jak pisał. Wysoki, wyprostowany, robił wrażenie najpierw postawą, a potem słowami. W środowisku działaczy piłkarskich większość za nim nie nadążała.