Liverpool stoi przed zadaniem, które dotąd było niewykonalne. Żaden z zespołów nie awansował nigdy do kolejnej rundy Ligi Mistrzów po tak wysokiej porażce w pierwszym meczu przed własną publicznością (2:5).
Dość powiedzieć, że tylko Manchester United był w stanie odrobić dwa gole straty w rewanżu na wyjeździe. A Liverpool musi zdobyć co najmniej trzy bramki więcej od Realu, by doszło do dogrywki. W dodatku mierząc się z rywalem, który broni trofeum i którego nie potrafił pokonać od siedmiu meczów.
– Myślę, że Carlo uważa, iż jest już po wszystkim – mówi trener Liverpoolu Juergen Klopp. – Nie ma mowy. To jeszcze nie koniec – odpowiada mu prowadzący Real Ancelotti.
To, że można zwyciężyć w Madrycie, pokazał nie tak dawno Ajax Amsterdam. W 2019 roku, również w 1/8 finału, po porażce 1:2 u siebie pojechał na Santiago Bernabeu i wygrał aż 4:1. To był jeden z największych powrotów w historii Champions League.
Liverpool też zapisał w tym rozdziale piękną kartę, eliminując w tym samym sezonie Barcelonę, mimo porażki 0:3 na Camp Nou w pierwszym spotkaniu półfinałowym. To, że jest mistrzem odrabiania strat, udowodnił już wcześniej w słynnym finale Ligi Mistrzów w Stambule (2005), w którym do przerwy przegrywał 0:3 z Milanem.