W sprawie trenera reprezentacji wszyscy siedzą cicho

Niebawem poznamy nowego trenera reprezentacji Polski. Jego nazwisko poda prezes PZPN Cezary Kulesza, ale nie będzie go wybierał sam. Jedną złą decyzję już podjął, oby drugiej nie było.

Publikacja: 09.01.2023 03:00

Prezes PZPN Cezary Kulesza nazwisko nowego selekcjonera ma ogłosić w styczniu

Prezes PZPN Cezary Kulesza nazwisko nowego selekcjonera ma ogłosić w styczniu

Foto: PAP/Piotr Nowak

Nie ma procedur w takiej sprawie ani w Polsce, ani w żadnym innym kraju. Przez kilkadziesiąt lat tylko w Niemczech (Zachodnich) obowiązywała zasada, zgodnie z którą nowy trener był asystentem odchodzącego. Sepp Herberger – Ottona Nerza, Helmut Schoen – Herbergera, Jupp Derwall – Schoena, Berti Vogts – Franza Beckenbauera, a wcześniej Derwalla, Joachim Loew – Juergena Klinsmanna, a Hansi Flick – Loewa (choć po kilkuletniej przerwie).

Taka zasada gwarantowała ciągłość myśli szkoleniowej i Niemcy długo bardzo dobrze na tym wychodzili. Ale nawet oni zerwali z pragmatyzmem po bolesnej porażce w mistrzostwach Europy roku 1984. Nie dość, że nie powierzyli kadry żadnemu z asystentów Derwalla, to jeszcze zerwali z niepisaną zasadą, zgodnie z którą trenerem reprezentacji może być tylko trener, pracujący wcześniej w Bundeslidze.

Uznali wówczas, że degrengolada jest tak głęboka, że bardziej niż trener potrzebny jest autorytet. Postawili więc na człowieka, który miał 39 lat, niedawno przestał grać w piłkę i nigdy nie był trenerem!

Tyle że ten człowiek nazywał się Franz Beckenbauer. Wszyscy powoływani przez niego zawodnicy byli zawodowcami i wiedzieli, co do nich należy. Zdecydowana większość grała w klubach Bundesligi. Beckenbauer tylko ich wybrał. Po dwóch latach Niemcy zostali wicemistrzami świata, a w roku 1990 wygrali mundial.

Przykład Niemiec jest wyjątkowy, ale mówi o jednym zjawisku: jeśli coś nie idzie zgodnie z planem lub już się wali, do prowadzenia kadry (ale i klubu) bierze się kogoś, kto ma dobre nazwisko. W przypadku federacji bez takich osiągnięć jak Niemcy, np. PZPN, to nazwisko jest jeszcze lepsze, kiedy nosi je cudzoziemiec.

Wiara w to, że trener z zagranicy osiągnie z reprezentacją więcej niż krajowy, jest dość powszechna. Nawet Anglia uległa mirażom, angażując Szweda Svena-Goerana Erikssona i Włocha Fabio Capello. Z miernym skutkiem.

Cudzoziemiec z różdżką

Selekcjoner zagraniczny w Polsce może być pewien, że nikt mu nie pomoże. Przekonał się o tym Leo Beenhakker, atakowany przez grupę starszych polskich trenerów. Paulo Sousa nie zdążył się przekonać, bo do Polski rzadko przyjeżdżał. Traktował nas jak bankomat.

Myślenie, że zagraniczny trener, choćby nawet miał za sobą pracę z inną reprezentacją, przyjedzie nad Wisłę z czarodziejską różdżką, która zrobi z polskich piłkarzy Argentyńczyków, prowadzi na manowce.

Ale taka ewentualność jest w PZPN brana pod uwagę. Padają nazwiska dotychczasowego selekcjonera Portugalii Fernando Santosa, Hiszpana Roberto Martineza, który rozstał się z federacją belgijską, Francuza Herve’a Renarda, który z reprezentacją Arabii Saudyjskiej pokonał na mundialu Argentynę, Chorwata Nenada Bjelicy, który pracował w Lechu Poznań.

Tego rodzaju informacje są zwykle związane z aktywnością agentów trenerów. Ich praca polega na składaniu ofert, często jednocześnie w kilku miejscach. Sami trenerzy mogą nawet o tym nie wiedzieć. Najpierw w ich imieniu działa agent, który, jeśli uzna to za stosowne, puszcza przeciek do prasy. Kiedy kontrakt nabiera realnych kształtów, do gry wkraczają prawnicy. Dopiero na końcu podpisuje go trener.

Dotychczas PZPN przyjmuje jedynie do wiadomości gotowość trenerów do podjęcia w Polsce pracy, ale nie wszedł z żadnym z nich w zaawansowane negocjacje.

Wariant selekcjonera – cudzoziemca ma wielu zwolenników. Zwłaszcza wśród piłkarzy, którzy grali lub grają w klubach zagranicznych. Oni wiedzą, że w porównaniu z zacofaną polską ekstraklasą tam jest inny świat. I tylko taki „cywilizowany” trener jest w stanie wykrzesać z polskich piłkarzy wszystkie talenty, jakie niewątpliwie posiadają.

Żeby kontrola nad jego pracą i korzyści dla całej polskiej piłki były większe, należałoby zawrzeć w umowie warunek, że asystentami zagranicznego muszą być Polacy. Tak było w czasach Leo Beenhakkera.

On przyjechał tylko z jednym asystentem rodakiem, trenerem bramkarzy Fransem Hoekiem. Jednym z najlepszych specjalistów na świecie, a w dodatku kulturalnym, miłym człowiekiem, który został dobrze zapamiętany.

Leo dla Polski, Paulo dla siebie

Michał Listkiewicz, który był wówczas prezesem PZPN, zastrzegł, że z Hoekiem musi pracować polski trener bramkarzy, a był nim bardzo dobry fachowiec Andrzej Dawidziuk, twórca szkoły piłkarskiej w Szamotułach.

Poza nim, w różnych okresach z Beenhakkerem współpracowali: Bogusław Kaczmarek, Dariusz Dziekanowski, Adam Nawałka, Jan Urban, Rafał Ulatowski, Andrzej Zamilski i Radosław Mroczkowski. Każdy kibic w Polsce zna te nazwiska. Już byli kimś, a praca z Holendrami pozwoliła im na rozwój.

Podpisując kontrakt z Paulo Sousą, Zbigniew Boniek oddał mu w pacht całą reprezentację Polski. Portugalczyk podróżował po świecie ze swoją trupą, więc postarał się o to, żeby płacili im Polacy.

Manuel Julio Cordeiro da Silva Pereira, Victor Manuel Sanchez Llado, Paulo Jorge Fernandes Grilo, Lluis Sala Perez, Antonio Jose Gomez Diaz, Cosimo Cappagli – ci ludzie to historia niekompetencji PZPN.

Ktoś ich znał? Wątpię, a to byli najbliżsi współpracownicy Paulo Sousy. Wzięli pieniądze i odjechali. Szokująco brzmią te nazwiska w porównaniu z fachowcami, którzy pracowali z Beenhakkerem.

Bez licencji

Ale czym różnił się sztab Sousy od sztabu Michniewicza? Tylko tym, że anonimowymi współpracownikami następcy Portugalczyka byli tym razem Polacy. Chodziłem na treningi reprezentacji, ale nie wiedziałem, kto je prowadzi. Ci ludzie (poza Rafałem Lasockim i Andrzejem Dawidziukiem) niczego w piłce nie osiągnęli. Kryterium ich zatrudnienia nie były dokonania w pracy, tylko znajomość z selekcjonerem.

Pierwszy asystent Kamil Potrykus nie ma nawet licencji trenerskiej. Do zbierania numerów kont bankowych zawodników, w celu przekazania im milionów obiecanych przez premiera, takie świadectwo nie było potrzebne.

Na razie Cezary Kulesza odbywa rozmowy z każdym, kto ma w sprawie nowego selekcjonera coś do powiedzenia. A potem sam podejmie decyzję.

Czy słuszną? Tego się na ogół nie wie. Już raz mu się nie udało. Wbrew powszechnej wiedzy i krytycznym opiniom powierzył funkcję selekcjonera Czesławowi Michniewiczowi. Być może prezes znalazł się pod presją polityków albo uległ podszeptom tych, którzy widzieli w tym swój interes.

Jakkolwiek by było, ten wybór okazał się pasmem nieszczęść sportowych i wizerunkowych. Wiadomo było, że trener nie jest w stanie wymyślić niczego oryginalnego, bo znaliśmy go z wcześniejszej pracy.

Nie spodziewano się też niczego po jego zachowaniu, wiedząc, że jak mało kto potrafi porażkę przekuwać w sukces i mówić od rzeczy niczym polityk. Nic dziwnego, że zyskał już w środowisku przydomek „Zenka” polskiej piłki.

Michniewicz, żyjący ułudą wielkości i nietykalności, budował sobie państwo w państwie, a PZPN długo nie reagował. Nawet kiedy już zupa się wylała, selekcjoner miał nadal w piłkarskiej centrali swoich zwolenników. Oni tam są nadal i teraz będą mieli wpływ na wybór następcy.

Szczęśliwie jednak przegrali, bo ostateczną decyzję podjął prezes. Wynikać to może także z faktu, że Cezary Kulesza, jako jedna z niewielu decyzyjnych osób w PZPN, zna się na piłce.

Zaufani prezesa

Jego najbliższymi współpracownikami, a więc osobami mającymi wpływ na wybór selekcjonera, są prezesi okręgów, zwani baronami. To Henryk Kula – wiceprezes PZPN (nieformalnie pierwszy) do spraw organizacyjno-finansowych, szef Śląskiego ZPN; Mieczysław Golba – wiceprezes ds. zagranicznych, prezes Podkarpackiego ZPN, senator Solidarnej Polski; Adam Kaźmierczak – wiceprezes ds. piłkarstwa amatorskiego, prezes Łódzkiego ZPN.

Nie ma żadnych informacji na temat piłkarskiej lub trenerskiej przeszłości Henryka Kuli, Mieczysława Golby i Adama Kaźmierczaka, na tyle bogatej, aby mogli wypowiadać się w istotnych sprawach szkoleniowych związku. Takie prawo daje im wyłącznie funkcja.

Zebranie 12 stycznia

Ciekawe, że w gronie najbliższych współpracowników Cezarego Kuleszy, z którymi się konsultuje w sprawach wyboru selekcjonera, nie wymienia się Macieja Mateńki. A to jest wiceprezes do spraw szkoleniowych, trener z doświadczeniem, którego Kulesza sam na to stanowisko zaproponował. W dawnych, dobrych czasach, kiedy Polacy odnosili międzynarodowe sukcesy, to wiceprezes do spraw szkolenia był w PZPN najważniejszy.

Żadna z wymienionych wyżej osób nie wypowiada się publicznie na temat nowego selekcjonera. Wynika to z lojalności wobec prezesa i przyjętych w PZPN zasad, zgodnie z którymi tylko szef może informować o decyzjach dotyczących reprezentacji.

12 stycznia dojdzie w Warszawie do zebrania prezesów wszystkich 16 okręgowych związków, czyli w praktyce poszerzonego zarządu PZPN. Są w tym gronie tylko dwaj znani ekspiłkarze: Paweł Wojtala – prezes Wielkopolskiego ZPN, i Radosław Michalski – prezes Pomorskiego ZPN, zwolennik Czesława Michniewicza. Trzeci to sam prezes. Będzie to największa z dotychczasowych konsultacji. Czy selekcjonera wybiorą więc urzędnicy?

Nie ma oficjalnej listy kandydatów. Pojawiają się wciąż te same nazwiska. Polskie i zagraniczne. Ścierają się racje zwolenników Polaka i cudzoziemca. Ale zdaje się, że nawet PZPN, bardzo w tych opiniach podzielony, nie bardzo wie co będzie dla reprezentacji lepsze.

Kiedy w rozmowie z prominentnymi działaczami (nikt nie chce mówić konkretnie pod nazwiskiem) padają nazwiska kandydatów, od razu słychać ich krótkie charakterystyki. Co ciekawe, kilku kandydatów to trenerzy, którzy pracowali w Jagiellonii, kiedy jej prezesem był Cezary Kulesza. Michniewicz też był wśród nich.

W ten sposób na liście kandydatów znaleźli się: Michał Probierz i Ireneusz Mamrot. Ale także niemający z Jagiellonią nic wspólnego Wojciech Stawowy, Jacek Magiera czy Jan Urban. Już nie mówi się o Adamie Nawałce, który rok temu przegrał o włos z Michniewiczem, ani o Jerzym Brzęczku, który odszedł z reprezentacji jako zwycięzca. A przecież nic się przez rok nie zmieniło.

Od prominentnego działacza można więc usłyszeć choćby takie opinie. Magiera? Bardzo dobry trener, ale za porządny. Do tej grupy rozkapryszonych i roszczeniowych zawodników potrzebny bezwzględny tyran.

Probierz? Byłby może dobry, ale pół Polski go nie lubi. A pogrążył się wspólnym zdjęciem z Michniewiczem w gdyńskiej restauracji. Michniewicz wrzucił je do internetu, sugerując, że sam wybrał swojego następcę. To dla Probierza, który wciąż ma szanse, może być pocałunkiem śmierci. Ale w PZPN są wciąż zwolennicy dotychczasowego selekcjonera, więc kto wie.

Urban? Logiczne

Jest jeszcze inna opcja. Jeśli trenerem zostanie cudzoziemiec, PZPN będzie musiał dobrze się zabezpieczyć. Jeśli Polak, to najbardziej logicznym wyborem wydaje się Jan Urban. Jedyny kandydat, który grał w reprezentacji Polski na mundialu, w lidze hiszpańskiej, prowadził kluby w Hiszpanii. W Polsce był asystentem Beenhakkera. Wie, zna, dobrze się na tym gruncie porusza. Tyle że w futbolu logiki nie ma.

Piłka nożna
Zinedine Zidane – poszukiwany, poszukujący
Piłka nożna
Pięciu polskich sędziów pojedzie na Euro 2024. Kto znalazł się na tej liście?
Piłka nożna
Inter Mediolan mistrzem Włoch. To będzie nowy klub Piotra Zielińskiego
Piłka nożna
Barcelona i Robert Lewandowski muszą już myśleć o przyszłości
Piłka nożna
Ekstraklasa. Lechia Gdańsk i Arka Gdynia blisko powrotu do elity