Pele – pierwszy globalny idol

Reakcje na śmierć Pelego świadczą o tym, że Brazylijczyk był kimś więcej niż najlepszym piłkarzem. Świat po nim płacze.

Publikacja: 02.01.2023 03:00

Edson Arantes do Nascimento, Pele (1940 – 2022)

Edson Arantes do Nascimento, Pele (1940 – 2022)

Foto: Nelson ALMEIDA/AFP

Niektórzy mówią, że najlepszy był Diego Maradona. Młodzi są przekonani, że ten tytuł należy się Leo Messiemu. Być może. Dla każdego pokolenia piłkarskim wzorcem z Sevres jest ktoś inny. Jednak Pelego żegnają również: Robert Lewandowski, Leo Messi czy Kylian Mbappe, czyli piłkarze, którzy urodzili się wiele lat po zakończeniu przez Pelego kariery. Mogli go oglądać jedynie na archiwalnych filmach.

Dziś dzieci na całym świecie chcą grać jak Messi, Mbappe czy Lewandowski. Mogą ich oglądać co najmniej raz w tygodniu, mogą też znaleźć w internecie ich najlepsze zagrania i sztuczki. W porównaniu z tym Pele grał w mroku średniowiecznego futbolu.

Najpierw o nim usłyszeliśmy, a dopiero później mogliśmy go oglądać. Mieszkał w Brazylii, nieco na peryferiach świata, bo choć kraj ten się rozwijał, zwłaszcza na przełomie lat 50. i 60. ubiegłego wieku, to leżał zbyt daleko, by śledzić na bieżąco, co tam się dzieje.

Czytaj więcej

Król futbolu nie żyje. Brazylijczyk Pele miał 82 lata

Brazylijscy piłkarze – mistrzowie świata z roku 1958 – stali się futbolowym wzorem i ambasadorami swojego kraju. Pele pojawił się w tych warunkach jak prezent dla Brazylii od opatrzności. Kiedy grał, na widowni siadali obok siebie dygnitarze z bogatych dzielnic Rio de Janeiro czy Sao Paulo i biedacy z faweli, jeśli oczywiście stać ich było na bilet.

Po śmierci Pelego w internecie pojawiło się zdjęcie z roku 1970. Na ścianie sklepu w meksykańskim mieście Guadalajara, gdzie na stadionie Jalisco swoje mecze rozgrywała Brazylia, pojawił się wielki napis: „Dziś nie pracujemy, ponieważ idziemy na mecz. Gra Pele”.

Tyle że długo z nim było tak, jak w Europie z Realem Madryt. Mimo że w latach 1956–1960 wywalczył pięć Pucharów Mistrzów z rzędu, jego mistrzostwo mogli podziwiać tylko ci, którzy poszli na mecz w Madrycie lub innych miastach europejskich. A kiedy wreszcie w roku 1962 telewizja w całej Europie pierwszy raz transmitowała finał Pucharu Mistrzów to Real przegrał z Benficą 3:5.

Czytaj więcej

Messi, Mbappe i Lewandowski żegnają Pele. Piłkarski świat w żałobie

Z Pele było podobnie. Jego debiut na mistrzostwach świata w Szwecji (1958) przeszedł do historii, tyle że widzieli go jedynie kibice zgromadzeni na stadionie Nya Ullevi w Göteborgu. Cztery lata później (1962) mundial rozgrywano w dalekim Chile, skąd wiadomości napływały do Europy z opóźnieniem. W dodatku Pele odniósł kontuzję w drugim meczu, i choć mistrzem świata został, to nie w roli pierwszego skrzypka brazylijskiej orkiestry.

Z mistrzem po świecie

Jednak drugi tytuł mistrza świata umocnił jego pozycję czołowego piłkarza planety. Miał dopiero 22 lata, a już wypełniał stadiony. Futbol nie był wtedy jeszcze tak skomercjalizowany jak dziś, ale jeśli można było na nim zarobić, to nikt pieniędzmi nie pogardził.

Pele związany był z klubem FC Santos, którego władze szybko się zorientowały, że mają kurę znoszącą złote jaja.

Mistrzostw Brazylii jeszcze wtedy nie było. Santos brał udział w rozgrywkach o mistrzostwo stanu Sao Paulo. Ale mając w swoich szeregach mistrzów świata: Pelego, bramkarza Gilmara, obrońcę Mauro, pomocnika Zito oraz innych artystów: Mengalvio, Sormaniego czy Pepe, postanowił pokazywać ich światu za pieniądze.

Nie rezygnując z rozgrywek stanowych, FC Santos odbywał po świecie tournée, trwające tygodniami. Właśnie podczas jednego z nich, w roku 1960, przyjechał do Europy. Między 19 maja a 2 lipca rozegrał 18 meczów w Belgii, we Włoszech, we Francji i w Hiszpanii.

Zawojował świat w wieku niespełna 18 lat. Był wtedy pierwszy raz za granicą, pierwszy raz leciał samolotem, nie znał innego języka poza portugalskim

Na trasie znalazła się też Polska. Brazylijczycy przylecieli do Warszawy z Brukseli. Mieli rozegrać mecz z reprezentacją Polski na Stadionie Śląskim, za co strona polska zapłaciła podobno 100 tysięcy dolarów. Taka była brazylijska stawka. Skąd wtedy w gomułkowskim kraju takie pieniądze? Pomógł mieszkający w Paryżu menedżer polskiego pochodzenia Juliusz Ukraińczyk.

Czas biegł wtedy wolniej, więc Brazylijczycy zatrzymali się w stolicy Polski na kilka dni. Ich trening na Stadionie Dziesięciolecia oglądało około 5 tysięcy widzów. Od razu powstała legenda, że specjalnie dla Pelego uszyto białe buty, żeby się wyróżniał, bo wszyscy piłkarze używali wtedy czarnych. W rzeczywistości były to zwykłe płócienne białe tenisówki.

Kiedy piłkarze Santosu poszli na Stadion Wojska Polskiego obejrzeć mecz ligowy Legia – Wisła, ustawiono dla nich krzesła przed trybuną honorową, zajmowaną przez generalicję i Wacława Kuchara. A potem Brazylijczycy pojechali pociągiem do Katowic. Na ich mecz z reprezentacją Polski przyszło 100 tysięcy kibiców.

Mieliśmy całkiem przyzwoitą drużynę, a oni się z nami bawili. Wybitny piłkarz, wówczas 30-letni, Edmund Zientara opowiadał, że nikt przez całą karierę nie ośmieszył go tak jak o dziesięć lat młodszy Pele. „Stał do mnie tyłem i nim zdążyłem wybić toczącą się w jego kierunku piłkę on ją podbił w ten sposób, że przeleciała nad naszymi głowami. Nim się zorientowałem i odwróciłem, on, z piłką przy nodze, był już kilka metrów dalej. Ja go po prostu podziwiałem” – opowiadał Zientara.

Santos prowadził już 5:0 i dopiero wtedy pozwolił Polakom wbić dwie bramki. Pele też strzelił dwie. Podczas tego samego tournée Santos pokonał TSV Monachium 9:1, Anderlecht – 6:0, a Royal Beerschot Antwerpia – 10:1. To był piłkarski Harlem Globetrotters.

Czytaj więcej

Trzy dni żałoby narodowej w Brazylii po śmierci Pele. Bolsonaro i Lula pożegnali legendę

Podczas takich meczów na całym świecie umacniała się pozycja Pelego. Wynikała nie tylko z powodu jego niezwykłych umiejętności: panowania nad piłką w pełnym biegu, mijaniu kilku przeciwników w jednej akcji, w ogóle ich nie dotykając, technice strzału, skoczności (miał niewiele ponad 170 cm wzrostu, a zdobywał bramki głową), ale i jego osobowości.

Zawojował świat w wieku niespełna 18 lat. Był wtedy pierwszy raz za granicą, pierwszy raz leciał samolotem, nie znał innego języka poza portugalskim, skończył tylko szkołę podstawową i nie miał żadnego towarzyskiego obycia. Pochodził przecież ze średnio zamożnej rodziny, kiedy potrzebował pieniędzy, pracował jako pucybut.

I ten chłopak, przeniesiony w inny, obcy świat nie tylko umiał się w nim znaleźć, ale szybko stał się jego ozdobą. Dawał sobie radę i z przeciwnikami na boisku, i z dziennikarzami, których nie zawsze cechowała znajomość futbolu i dobra wola.

Pele budził zachwyt, ale i powszechną sympatię. Szczęśliwie też w jego czasach nie było mediów społecznościowych, nie musiał mierzyć się z hejtem i stosunkowo dobrze dawał sobie radę z popularnością, przybierającą czasami dokuczliwe formy.

Klęska w Anglii

W glorii dwukrotnego mistrza świata i najsłynniejszego piłkarza, w roku 1966 jechał na mistrzostwa do Anglii po trzeci tytuł. Turniej pierwszy raz w całości i na cały glob transmitowała telewizja. Mieliśmy wreszcie okazję zobaczyć na własne oczy i na żywo, jak Pele gra.

Czytaj więcej

Leo Messi: Bóg dał mi mistrzostwo świata

Kiedy w pierwszym meczu Brazylia pokonała Bułgarię po dwóch rzutach wolnych – Pelego i Garrinchy, wydawało się, że właśnie rozpoczęła się droga po puchar. Ale w dwóch kolejnych meczach Brazylijczycy przegrali po 1:3 z Węgrami oraz Portugalią i sensacyjnie pożegnali się z turniejem.

Świat zobaczył pierwszy raz Pelego i od razu przegranego. Było więc w tym coś takiego, jak we wspomnianej porażce Realu z Benficą. Wtedy sławę Alfredo di Stefano i Ferenca Puskasa gasił swoim talentem Eusebio. Teraz Portugalczyk, odpowiednik Pelego w Europie, pocieszał go, kiedy kopany przez obrońców ledwo stał na nogach. Schodził z boiska i opatrywany przez lekarzy z płaczem na nie wracał. Podziw zastąpiło współczucie.

„Pele się skończył” – to można było po mistrzostwach usłyszeć na całym świecie. Ale w roku 1966 miał dopiero 25 lat i jeszcze wiele przed sobą. Nie „skończył się”, tylko zmienił. Zaczął myśleć o zdrowiu, a musiał i o pieniądzach.

Kiedy w roku 1968 Brazylia przyleciała do Warszawy na mecz z Polską, Pelego w kadrze nie było. Miał już wtedy swoją firmę, którą zarządzali ludzie albo nieznający się na biznesie, albo nieuczciwi. Chyliła się ku upadkowi i trzeba ją było ratować.

Kiedy reprezentacja Brazylii wybrała się do Europy, Pele zrobił to samo, tyle że w barwach swojego FC Santos. I kiedy koledzy z kadry grali w Stuttgarcie, Warszawie, Bratysławie i Belgradzie, on wypełniał warunki umowy w Zurychu, Neapolu i innych miastach w różnych krajach. Za każdy z meczów towarzyskich brał po 4 tysiące dolarów, pod warunkiem że przebywał na boisku co najmniej przez pół godziny.

Od jego ostatniego występu w reprezentacji przeciw Portugalii na mistrzostwach w Anglii, do kolejnego, przeciw Paragwajowi w lipcu 1968 roku upłynęły dwa lata. Słychać już było nawet głosy, że bardziej zależy mu na pieniądzach, niż na kontynuowaniu reprezentacyjnej kariery.

W roku 1970 to wszystko trzeba było odszczekać. Trzeci tytuł mistrza świata, gol w finale z Włochami, fantastyczna gra – to było ukoronowanie kariery blisko 30-letniego piłkarza.

Tyle że on wcale nie zamierzał wieszać butów na kołku. W roku 1975 podpisał kontrakt z Cosmosem Nowy Jork.

Nowe życie

Kilku biznesmenów postanowiło zaszczepić europejską wersję piłki nożnej na grunt amerykański. Stworzono Ligę Północno-Amerykańską (NASL), dobrze płacąc słynnym, choć już zwykle przebrzmiałym sławom z Europy i Ameryki Południowej.

Pele miał być główną siłą napędową tego projektu. Udało się połowicznie. Może bardziej samemu Brazylijczykowi, którego popularność dzięki Amerykanom znacznie wzrosła. W ten sposób, w wieku 35–36 lat trzykrotny mistrz świata rozpoczął nowe życie.

Zarabiał i tracił, bo nie miał szczęścia do partnerów biznesowych. Zawsze jednak jakoś wychodził z opałów. Stał się poważnym biznesmenem. Był ministrem sportu Brazylii, ale niczym w tej roli w pamięci się nie zapisał. Częściej zarabiano na nim.

Przez niemal całą karierę związany był kontraktem z firmą sprzętu sportowego Puma. Wymyślił nawet dla niej projekt butów piłkarskich z wyjątkowo długim językiem. Szyto je ze skóry kangura. Pod handlową nazwą Puma King stały się na kilkadziesiąt lat jednymi z najlepiej sprzedających się „korków” na świecie. Ale kiedy amerykańska fabryka Pony czy angielska Umbro zaproponowały mu swoje buty za odpowiednie honorarium, przyjął propozycję.

Wcześniej wybitnych sportowców, których sława ogarnęła cały świat, było niewielu. A ci, którzy byli, w większości przemijali w chwili zakończenia karier. Nie wykorzystali sukcesów w komercyjny sposób. Tak było z Paavo Nurmim, Jesse Owensem, Emilem Zatopkiem. Tylko norweska mistrzyni jazdy figurowej na lodzie Sonja Henie zrobiła karierę w rewii i kinie, a pływacki pięciokrotny mistrz olimpijski Johnny Weissmuller stał się jeszcze sławniejszy dzięki filmowej roli Tarzana w Hollywood.

Z Pele było inaczej, może dlatego, że w piłkę grają wszyscy. To pierwszy futbolista o globalnej popularności, którego nazwisko miało moc przez całe jego życie. Magiczny numer 10, związany z najlepszymi piłkarzami świata, naprawdę zaczął być magiczny dzięki niemu. Wprawdzie pierwszym wielkim zawodnikiem, noszącym „10” na koszulce był Węgier Ferenc Puskas, ale to się działo przed erą telewizji.

Pele jeździł po świecie jako przedstawiciel Pepsi-Coli, Master Card, ambasador UNICEF, gość koronowanych głów, począwszy od królowej Elżbiety, prezydentów. Miał otwarte drzwi do Białego Domu, bez względu na to, kto akurat w nim mieszkał.

W roku 2014 reklamował Bank Zachodni WBK. Z tej okazji Jacek Kurowski z TVP przeprowadził z nim w Sao Paulo wywiad. Bodaj jedyny zrobiony przez polskiego dziennikarza.

Ale do Polski to Pele szczęścia nie miał. Grał tu tylko raz, a kiedy w roku 1970 była szansa obejrzenia go na zwycięskim dla Brazylii mundialu w Meksyku, Władysław Gomułka uznał, że to droga fanaberia. I Polska stała się jednym z dwóch w Europie krajów (obok Albanii), które mundialu nie transmitowały. Kto miał rodzinę lub znajomych w pobliżu granic ze Związkiem Radzieckim lub Czechosłowacją, wyjeżdżał, żeby obejrzeć mecze w telewizjach tych krajów.

W roku 1981 Pele trafił do Hollywood. Wystąpił w filmie Johna Hustona „Ucieczka do zwycięstwa”. Grał jeńca, członka drużyny piłkarskiej, rozgrywającej mecz z zespołem niemieckich żołnierzy. Miał u boku innych piłkarzy: Bobby Moore’a, Osvaldo Ardilesa, Kazimierza Deynę oraz aktorów: Sylvestra Stallone, Michaela Caine’a i Maxa von Sydowa.

Pele był autorem scenariusza samego meczu. Ponieważ nigdy na mistrzostwach świata nie strzelił bramki tzw. przewrotką, znaną na świecie jako „nożyce Pelego”, wprowadził taką scenę do filmu. Sylvester Stallone, grający bramkarza, nie chciał być gorszy i zażądał od Pelego, aby do scenariusza wprowadzono sytuację, w której w ostatniej minucie broni rzut karny. Tak się też stało. Pele nie droczył się o byle co. Był lepszym piłkarzem niż Stallone aktorem.

Niektórzy mówią, że najlepszy był Diego Maradona. Młodzi są przekonani, że ten tytuł należy się Leo Messiemu. Być może. Dla każdego pokolenia piłkarskim wzorcem z Sevres jest ktoś inny. Jednak Pelego żegnają również: Robert Lewandowski, Leo Messi czy Kylian Mbappe, czyli piłkarze, którzy urodzili się wiele lat po zakończeniu przez Pelego kariery. Mogli go oglądać jedynie na archiwalnych filmach.

Dziś dzieci na całym świecie chcą grać jak Messi, Mbappe czy Lewandowski. Mogą ich oglądać co najmniej raz w tygodniu, mogą też znaleźć w internecie ich najlepsze zagrania i sztuczki. W porównaniu z tym Pele grał w mroku średniowiecznego futbolu.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Pusty tron w Lidze Mistrzów. Dlaczego Manchester City nie obroni tytułu?
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Znamy pary półfinałowe i terminy meczów
Piłka nożna
Xabi Alonso - honorowy obywatel Leverkusen
Piłka nożna
Manchester City - Real. Wielkie emocje w grze o półfinał Ligi Mistrzów, zdecydowały karne
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Bayern w półfinale, Arsenal żegna się z rozgrywkami