Romie w meczu z Torino nie szło. Grała bez pomysłu na rozmontowanie obrony kierowanej przez Kamila Glika i przegrywała 1:2. W 86. minucie markotny, wygwizdujący swój zespół Stadion Olimpijski eksplodował entuzjazmem, bo na boisko wszedł Totti. Nikt nie wierzył w zwycięstwo, chodziło o oddanie hołdu idolowi, a przede wszystkim o kolejną demonstrację, po której stronie coraz ostrzejszego sporu między trenerem a kapitanem stoją fani Romy.
Luciano Spalletti po pięciu latach pracy w Zenicie Sankt Petersburg powrócił w styczniu na ławkę trenerską Romy i uznał, że Totti nie jest mu już potrzebny, a kapitan przestał pojawiać się na boisku (trzeba oddać, że za poprzedniego trenera Rudiego Garcii też grał rzadko).
Pod koniec lutego Totti poskarżył się, że trener go ignoruje i lekceważy. Domagał się szacunku. Za karę Spalletti odsunął go od drużyny. Spór rozlał się na wszystkie włoskie media, nie mówiąc o rzymskich barach i kawiarniach. Wypowiadały się moralne i lekarskie autorytety.
Psychologowie mówili o starciu dwóch rozbuchanych ego i kompleksach trenera, który był piłkarzem marnym, a tłumy nigdy za nim nie przepadały. Sandro Mazzola powiedział, że tak się nie traktuje wielkiego gracza, a Gianluca Vialli, że Totti powinien skończyć grać dwa lata temu. Naturalnie rzymscy kibice stanęli murem za swoim kapitanem. Gdy Totti pojawił się z żoną i dziećmi w loży Stadionu Olimpijskiego na meczu z Palermo, fani bili brawo na stojąco.
Konflikt nieco przycichł, ale zabliźniał się powoli, a Spalletti najwyraźniej źle odczytał znaki. W niedzielę 17 kwietnia w Bergamo, gdy Roma przegrywała 2:3 z Atalantą, wpuścił na boisko na ostatni kwadrans Tottiego i kapitan strzelił bramkę na wagę remisu ładnym uderzeniem z 18 metrów. Pytany o tego gola po meczu Spalletti dał do zrozumienia, że strzeliłaby go też jego teściowa.