Zadłużona po uszy Barcelona latem zagrała va banque. Wydała fortunę na piłkarzy (ponad 150 mln euro, bardziej szalały tylko kluby w Anglii), którzy mieli zapewnić jej długo wyczekiwany sukces. Entuzjazm po przyjściu Roberta Lewandowskiego czy Raphinhi był tak duży, że w budżecie zapisano co najmniej awans do ćwierćfinału Champions League.
Cel, który jeszcze kilka lat temu był planem minimum, jest dziś jednak wciąż poza zasięgiem Barcy, co bezlitośnie obnażył w środowy wieczór Bayern Monachium.
Czytaj więcej
Katastrofa na Camp Nou. Katalończycy przegrali z Bayernem 0:3. Robert Lewandowski bezradny w starciu z byłą drużyną.
Władze Barcelony przelicytowały. Powracający na stanowisko prezesa Joan Laporta odziedziczył po swoim poprzedniku, Josepie Marii Bartomeu, ponad miliard euro długu. Obiecał odbudowę wielkiego zespołu, więc zamiast zaciskać pasa, zapożyczał się dalej i uruchamiał kolejne tzw. dźwignie finansowe, wyprzedając część praw do transmisji i udziały w spółce zajmującej się produkcją telewizyjną. Wszystko po to, by sprostać przepisom ligi hiszpańskiej o ograniczeniu wydatków.
Brak awansu do ćwierćfinału Ligi Mistrzów oznacza stratę ponad 20 mln euro. Żeby ją odrobić, Barca musiałaby teraz wygrać Ligę Europy, w której przyjdzie jej kontynuować swoją pucharową drogę wiosną. Choć to rozgrywki drugiej kategorii, wcale nie musi być łatwiej. W ubiegłym sezonie drużyna Xaviego była uważana za faworyta, a dotarła tylko do ćwierćfinału, przegrywając z późniejszym zwycięzcą Eintrachtem Frankfurt.