Jesienią 2008 roku, po porażce 1:2 w Wiedniu, Lech musiał wygrać, by awansować do fazy grupowej nieistniejącego już Pucharu UEFA (zastąpiła go Liga Europy). Prowadzony przez Franciszka Smudę zespół stworzył z austriackim przeciwnikiem widowisko, które przy Bułgarskiej wspominane jest do dziś.
Gol Sławomira Peszki w końcówce dał dogrywkę, bramkę Roberta Lewandowskiego świętowano tylko przez chwilę, bo rywale szybko odpowiedzieli trafieniem i byli bliżej awansu. Czas płynął, wydawało się, że wraz z nim ucieka nadzieja, aż w ostatniej minucie do wybuchu radości w Poznaniu doprowadził Rafał Murawski, strzelając na 4:2. Niech ten mecz będzie inspiracją dla ich młodszych kolegów.
Czytaj więcej
Przez 30 minut Lech prowadził z półfinalistą ostatniej Ligi Mistrzów, ale grający w rezerwowym składzie Villarreal po zaciętej rywalizacji zwyciężył 4:3 w pierwszym meczu grupowym.
Lech po fatalnym początku sezonu zaczął punktować w Ekstraklasie, a w Lidze Konferencji był bliski sprawienia niespodzianki w spotkaniu z Villarrealem (3:4).
– Po meczu w Hiszpanii zyskaliśmy dużo pewności siebie, wszyscy gratulowali nam postawy, ale przegraliśmy, a nie o porażki tutaj chodzi. Chcemy pokonać Austrię i zaistnieć w Europie – przekonuje trener Lecha John van den Brom. – W tym spotkaniu ważne będzie mentalne podejście. Austria lubi ofensywny futbol, radzi sobie dobrze przy stałych fragmentach gry. Czeka nas trudny wieczór, ale celem jest zwycięstwo.