Dlaczego w dzienniku ogólnopolskim piszemy o czymś, co może się wydawać wydarzeniem lokalnym? Dlatego, że redakcja ma siedzibę w Warszawie? Ponieważ kilku dziennikarzy „Rzeczpospolitej” kibicuje „Czarnym Koszulom”?
Pewnie trochę z tych powodów, jednak przede wszystkim dlatego, że Polonia to najstarszy z istniejących bez przerwy klubów stolicy (założony w roku 1911), dwukrotny mistrz Polski, a niezależnie od wyników przez całe dziesięciolecia symbol miasta. Tam po zakończonych meczach z głośników leci piosenka „Nie masz cwaniaka nad warszawiaka”, a część kibiców nazywa się „warszawską ferajną”. W roku 1921, w pierwszych mistrzostwach Polski zajęła drugie miejsce - za Cracovią, z którą wciąż łączą ją więzy przyjaźni.
Kiedy reprezentacja rozgrywała w roku 1921 swój pierwszy mecz międzypaństwowy, miała w swoich szeregach dwóch polonistów. Klubowi wiodło się dobrze przed wojną, kiedy przez dziesięć lat jej prezesem był generał Kazimierz Sosnkowski, patron stadionu przy Konwiktorskiej 6, zbudowanego wcześniej niż stadion Legii.
Podczas powstania niemieckie czołgi zryły gąsienicami boisko, piłkarze - jak inni warszawiacy – myśleli, jak przeżyć. To, że wygrali pierwsze powojenne mistrzostwa Polski, trudno było logicznie wytłumaczyć. „Polonia mistrzem na gruzach stolicy”, a jej piłkarze, „warszawskie dzieci” opowiadali, że kiedy podróżowali po kraju na mecze, wszędzie spotykali się z życzliwością, bo przecież pochodzili z „miasta nieujarzmionego”. Swoją postawą dodawali otuchy tym, którzy po wojnie próbowali ułożyć sobie życie od nowa.
Radość trwała krótko. Komunistyczne władze uznały, że w stolicy nie ma miejsca dla drużyny o burżuazyjnych korzeniach. Zaanektowały wojskową Legię, stworzyły milicyjną Gwardię, a Polonię zostawiły na pastwę losu. Dodatkowo upokorzyły ją zmieniając nazwę i barwy. Taka sytuacja trwała do końca PRL. Nic dziwnego, że kibice przy Konwiktorskiej przypominają w śpiewanej piosence: „Za te czterdzieści lat, za trzeciej ligi smak...”.