Kiedy ostatni raz zasiadali na tronie, premierem Włoch był jeszcze właściciel klubu Silvio Berlusconi, a w Giro d'Italia triumfował zdyskwalifikowany później za doping Hiszpan Alberto Contador.
Potem nadszedł czas mroku, podczas którego wyzwaniem było miejsce na podium i uzyskanie przepustki do Ligi Mistrzów. W pewnym momencie spadli nawet na dziesiątą pozycję w Serie A, a w fazie pucharowej LM nie grali od 2014 r. Dla klubu, który liczbą Pucharów Europy (siedem) ustępuje tylko Realowi, to był policzek.
Nic dziwnego, że po gwarantującym tytuł zwycięstwie nad Sassuolo wybuchło szaleństwo. Na murawę wbiegł tłum kibiców, ktoś zerwał trenerowi medal z szyi.
– Byłbym wdzięczny, gdyby mi go zwrócono, bo to jedyny, jaki zdobyłem – mówi Stefano Pioli.
Dziś triumfuje, ale gdy w 2019 r. przychodził do Mediolanu, nasłuchał się drwin i szyderstw. Nie wierzono, że zespół o wielkich tradycjach zdoła naprawić człowiek, który w roli trenera nie osiągnął żadnego sukcesu. Przecież wcześniej nie wyszło mu w Interze.