Spiralę złych emocji zaczął nakręcać mecz z Lechem Poznań, kiedy arbiter nie uznał prawidłowego gola na 2:0, a rywale wyrównali w ostatniej akcji?
Prowadząc 2:0, bylibyśmy bliżej zwycięstwa i – mając te dwa punkty – dziś zajmowalibyśmy miejsce poza strefą spadkową. Istotne są kwestie psychologiczne. Takie wydarzenia mają wpływ na to, co dzieje się później. Tematu sędziowania nie poruszamy w szatni. Koncentrujemy się na kolejnych spotkaniach i na tym, co powinniśmy zrobić na boisku.
Trudno nie mieć wrażenia, że atmosfera w klubie i wokół klubu jest nerwowa. Pan jest głosem rozsądku, który chłodzi nastroje?
Wykonuję swoją pracę. Trzeba pamiętać, że oficjalnie jestem w Wiśle dość krótko, a jej właściciele przeszli bardzo długą drogę. Tylko oni wiedzą, ile zdrowia i zaangażowania wymagało wyprowadzenie klubu na prostą. Wykonali olbrzymią pracę. Dziś Wisła wreszcie zaczyna funkcjonować, jak na klub z taką tradycją przystało. Rozgoryczenie spowodowane miejscem, w którym się znaleźliśmy, jest zrozumiałe. Pojawiają są momenty, kiedy emocje stają się zbyt duże, i czasem trzeba dać im ujście.
Więzi rodzinne pomagają czy stają się obciążeniem?
Trudno o jednoznaczną odpowiedź. Sytuacje, do których dochodzi, na pewno powodują większe obciążenie emocjonalne. Jesteśmy rodziną, co czasem pomaga, a czasem przeszkadza. Przede wszystkim nam niesamowicie zależy.