Liga w jakimś sensie powinna się unormować, ale w jakim pójdzie kierunku - nie wiem. Zbyt dużo w niej przypadkowych zawodników, niedouczonych trenerów i prezesów - dyletantów, żeby móc stawiać logiczne prognozy.

Jeśli już coś stanowi niespodziankę, to gra i pozycja Lecha. Jeden punkt i jedna bramka zdobyte w czterech meczach to dla klubu, będącego największym realnym rywalem Legii kompletna porażka. 1:4 w Kielcach, z Koroną, w której gra może półtora piłkarza na przyzwoitym poziomie, w tym ośmiu anonimowych cudzoziemców, w większości obniżających poziom ekstraklasy, to klęska. Nie wiem co o tym myśleć. Jan Urban jest dobrym trenerem, a władze Lecha też raczej wiedzą na czym ich robota polega. Przed rokiem o tej porze było podobnie. Wtedy nie dawał sobie rady Maciej Skorża, teraz Urban. A może po prostu piłkarzom nie chce się grać, albo przestał im się podobać trener i czekają na takiego, któremu będą mogli wejść na głowę.

„Cracovia Pany”, bo znowu pokonała Wisłę, grając pierwszy raz bez Bartosza Kapustki. Trzeba się będzie do tego przyzwyczaić. Miło się ogląda „Pasy”, ale ta przyjemność szybko mija, kiedy przypominają się ich niedawne występy w przedbiegach Ligi Europy. Coś, co w Polsce czasami zasługuje na brawa, nie wystarcza nawet na klub z Macedonii, o którym mało kto słyszał. Nazywa się Szkendija, pochodzi z miasta Tetowo i  pokonała Cracovię zarówno u siebie, jak i w Krakowie.

Wydarzeniem tygodnia nie był dla mnie żaden mecz ani gol, tyko niezwykły występ, pozornie nie pasujący do futbolu. Z okazji 72. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego czterej piłkarze urodzeni w stolicy: Michał Kucharczyk, Jakub Kosecki, Michał Kopczyński i Rafał Makowski recytowali powstały podczas wojny wiersz Andrzeja Nowickiego „Moja Ojczyzna”. Wiersz mówi o miłości do Warszawy, a w ustach młodych chłopaków, którzy na co dzień nie zajmują się recytacjami tylko kopaniem piłki brzmi wzruszająco.

Jeśli ktoś myśli, że piłkarze to niewykształcone nieroby bez uczuć, myślące tylko o kasie - niech posłucha. Wolę taką formę uczczenia pamięci powstańców niż odśpiewanie Mazurka Dąbrowskiego, intonowanego przez kibiców rozebranych do pasa, z których wielu po piwie ledwo trzyma się na nogach. Staję na baczność jak cały stadion. Mam jednak czasami poczucie, że biorę udział w profanacji hymnu narodowego.