Paulo Sousa - Pierwszy Portugalczyk w kosmosie

Po porażce z Węgrami wniosek może być tylko jeden: Paulo Sousa nie chodzi po ziemi. Oby wrócił do rzeczywistości przed barażami.

Publikacja: 17.11.2021 19:12

Piłkarz Mateusz Klich i selekcjoner reprezentacji Polski Paulo Sousa

Piłkarz Mateusz Klich i selekcjoner reprezentacji Polski Paulo Sousa

Foto: PAP/Leszek Szymański

Do poniedziałku ostatni raz mecz o punkty przegraliśmy z Węgrami 34 lata temu. Świat dawno zapomniał o „Złotej jedenastce", zresztą co tam średniowieczny Ferenc Puskas, skoro my mamy najlepszego dziś piłkarza świata. Ale ten piłkarz, choć jest cały i zdrowy, w kluczowym meczu nie wychodzi na boisko.

Ton pomeczowych komentarzy był z grubsza taki sam: ponieśliśmy porażkę, bo piłkarze grali słabo, nie rozumieli się nawzajem, a Węgrzy, którzy już nic nie musieli, bo wcześniej stracili szanse, to wykorzystali.

Czytaj więcej

Porażka z Węgrami. Robert Lewandowski wydał oświadczenie

„Jeśli zawodnicy na boisku nie potrafią ze sobą grać, to znaczy, że trener dokonał niewłaściwych wyborów" – to słowa Alfa Ramseya, trenera reprezentacji Anglii, z którą zdobył tytuł mistrza świata. Lata minęły, ale nic się nie zmieniło.

Paulo Sousa pracuje z reprezentacją od stycznia. Prowadził ją w 15 meczach, za każdym razem wystawiał inny skład. Dał szansę 39 zawodnikom (wśród nich 12 debiutantom), z których nie potrafił zbudować silnej jedenastki.

Patrzyliśmy na jego wysiłki ze zrozumieniem i raczej nie można powiedzieć, że Sousa był w jakiś opresyjny sposób traktowany przez prasę. Na pewno miał pod tym względem bardziej komfortową sytuację niż Jerzy Brzęczek. Rozumieliśmy, że się reprezentacji dopiero uczy, pogodziliśmy się z bolesną porażką na Euro, przyjmując retorykę Zbigniewa Bońka, że eliminacje do mundialu są ważniejsze.

A w nich rzeczywiście wszystko szło zgodnie z planem. Bez fajerwerków, ale dopisywaliśmy sobie punkty. Trener bagatelizował uwagi dziennikarzy, że w każdym spotkaniu tracimy bramki, bo przecież wbijamy ich więcej. Ekstraklasy nie oglądał, bo po co, skoro i tak wśród tych 39 piłkarzy z polskiej ligi było tylko dwóch, z których zresztą jeden do niczego się nie nadawał.

Sousa miał więc komfortowe warunki, mógł robić, co chce, szukać zawodników za pośrednictwem telewizji lub podpowiedzi, bo przecież uwzględniał w powołaniach także tych, którzy nie mieli miejsc w swoich zagranicznych klubach.

Czytaj więcej

Polacy nie będą rozstawieni w barażach. Sami sobie winni

Przed decydującym spotkaniem jego pewność siebie sięgnęła zenitu, bo mieliśmy zmierzyć się z Węgrami po serii sześciu meczów bez porażki, w tym pięciu zwycięstwach i 22 strzelonych bramkach. A że naszymi przeciwnikami była Andora, dwukrotnie San Marino i Albania oraz Anglia - jedyny zespół na poziomie - to inna sprawa.

Trener, który przed dziesięcioma laty prowadził Videoton, utwierdził się być może w przekonaniu, że dobrze zna węgierski futbol. Ta pewność, dobre samopoczucie, żadnej kontroli ze strony PZPN (sześciu trenerów-asystentów to cudzoziemcy, tworzący sztab szkoleniowy Sousy) sprawiły, że selekcjoner odleciał w kosmos.

Błędy, jakie popełnił w doborze piłkarzy, dyskwalifikują go jako trenera. Po 11 miesiącach poszukiwań podjął decyzje samobójcze, jakby nie orientował się w możliwościach graczy.

Być może Sousa poprowadzi reprezentację jeszcze tylko w dwóch meczach barażowych, po czym przeniesie się do innego naiwnego pracodawcy. Taka jego praca i jego agenta też.

Bardziej dziwi postawa Roberta Lewandowskiego. Dla niego mecz z Węgrami był przedłużeniem szansy na występ w mistrzostwach świata. Być może sam się jej pozbawił i pozostanie w historii reprezentacji – pomimo wszelkich zasług – jako ten, który zagrał na mundialu tylko raz, i to tak, że już nikt tego nie pamięta.

Do poniedziałku ostatni raz mecz o punkty przegraliśmy z Węgrami 34 lata temu. Świat dawno zapomniał o „Złotej jedenastce", zresztą co tam średniowieczny Ferenc Puskas, skoro my mamy najlepszego dziś piłkarza świata. Ale ten piłkarz, choć jest cały i zdrowy, w kluczowym meczu nie wychodzi na boisko.

Ton pomeczowych komentarzy był z grubsza taki sam: ponieśliśmy porażkę, bo piłkarze grali słabo, nie rozumieli się nawzajem, a Węgrzy, którzy już nic nie musieli, bo wcześniej stracili szanse, to wykorzystali.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Piłka nożna
Piłkarskie klasyki w Wielkanoc: City-Arsenal, Bayern-Borussia i OM-PSG
Piłka nożna
Gruzja jedzie na Euro 2024. Ten awans to nie przypadek
PIŁKA NOŻNA
Michał Probierz dla „Rzeczpospolitej”. Jak reprezentacja Polski zagra na Euro 2024
Piłka nożna
Bilety na mecze Polski na Euro 2024 szybko wyprzedane. Kibice rozczarowani
Piłka nożna
Manchester City kupił "najbardziej ekscytującego 14-letniego piłkarza na świecie"