Określenia król disco polo nie lubi. Nie żeby się go wstydził. Wręcz przeciwnie – z muzycznego imperium, jakie zbudował w Białymstoku, jest dumny. Ale tytuł króla rezerwuje dla tych, którzy występują na scenie – Zenka Martyniuka albo Marcina Millera z zespołu Boys, największych gwiazd swojej wytwórni fonograficznej.
Założył ją w 1994 roku, nazwał Green Star Music. Ściągał pod swoje skrzydła najpopularniejsze zespoły dance i disco polo – muzyki dyskotekowej, zwanej także chodnikową, bo pierwsze kasety początkowo sprzedawano ze stolików rozstawionych na chodnikach. W połowie lat 90. z pomocą przyszła telewizja Polsat, disco polo zdobywało ogromną popularność, potem na dekadę zniknęło z ekranów, by w ostatnim czasie powrócić ze zdwojoną siłą.
Kiedyś było synonimem obciachu, choć nie mogło się bez niego obyć prawie żadne wesele. Podobno nikt go nie słuchał, ale gdy z głośników leciało „Życie to są chwile", „Jesteś szalona" i „Wszyscy Polacy to jedna rodzina", nagle okazywało się, że każdy zna słowa, a muzyka łączy pokolenia. Na wyborczych wiecach w jej rytm pląsał nawet kandydujący na prezydenta Aleksander Kwaśniewski. Takie to były czasy.
– Poważny biznes dopiero w Polsce raczkował. Łatwiej było wsiąść do nadjeżdżającego pociągu. Chodziło jednak o to, by wybrać ten właściwy. Ja to zrobiłem i całkiem nieźle na tym wyszedłem. Bardzo wierzyłem, że to dobry kierunek, co się później sprawdziło. Choć na początku nie myślałem o zyskach. Starałem się wszystko poukładać jak najlepiej, otoczyć się dobrymi ludźmi i razem pchać to wszystko do przodu – wspominał Kulesza w niedawnej rozmowie z Onetem.
Zenek w szatni
Był jednym z pierwszych, którzy w wyśmiewanym gatunku muzycznym dostrzegli biznesowy potencjał, nie miał wykształcenia muzycznego, ale intuicja pomagała mu ocenić, która piosenka ma szansę stać się hitem. Swoich najważniejszych artystów uczynił milionerami, w jednym z liceów na Podlasiu – discopolowym zagłębiu – pod patronatem Green Star powstała nawet klasa o takim profilu muzycznym.