Zaczęło się od brexitu. W nocy z wtorku na środę Superligę opuściło wszystkie sześć klubów z Anglii. Najpierw Manchester City i Chelsea, w ślad za nimi – Arsenal, Liverpool, Manchester United i Tottenham.
– To już koniec. Bez nich nie pójdziemy dalej – przyznał w rozmowie z Reutersem jeden z głównych zwolenników nowych rozgrywek Andrea Agnelli, szef Juventusu Turyn. – Ale nadal jestem przekonany o pięknie tego projektu.
Pakt krwi
Gdy dzień wcześniej udzielał wywiadu „Corriere dello Sport", nie spodziewał się, że tak szybko będzie musiał zmienić front. Mówił o pakcie krwi oraz otwarciu dialogu z federacją europejską (UEFA) i światową (FIFA). Za prezesem Realu Florentino Perezem, mianowanym na szefa Superligi, powtarzał, że miała ona przyciągnąć młodych kibiców.
– Oni chcą oglądać ważne wydarzenia i nie przywiązują takiej wagi do krajowych rozgrywek jak starsze pokolenia. 40 procent osób w wieku 16–24 lat w ogóle nie interesuje się futbolem. Pandemia proces ten tylko przyspieszyła. Superliga symuluje to, co młodzież robi na platformach cyfrowych, rywalizując w Call of Duty, FIFA czy Fortnite – opowiadał Agnelli, narzekając przy tym na monopol UEFA, czerpiącej zyski i nieponoszącej żadnego ekonomicznego ryzyka.
Wbrew pojawiającym się plotkom i żądaniom kibiców Agnelli nie ustąpił ze stanowiska szefa Juventusu (w przeciwieństwie do Eda Woodwarda, który nie będzie już wiceprezesem Manchesteru United), ale i tak jest największym przegranym całego zamieszania. Zrezygnował z przewodniczenia Europejskiemu Stowarzyszeniu Klubów (ECA), przysporzył sobie wrogów w UEFA, poświęcił przyjaźń z jej prezesem Aleksandrem Ceferinem.