Trener Realu będzie na Camp Nou najbardziej zestresowanym człowiekiem. Jeśli przegra z Barceloną, raczej już nic nie uchroni go przed zwolnieniem.
Były selekcjoner reprezentacji Hiszpanii, zatrudniony w Madrycie latem w kontrowersyjnych okolicznościach (rozmowy toczyły się za plecami federacji), mógł stracić pracę już po sobotniej porażce z Levante, ale perspektywa zbliżających się meczów z Viktorią Pilzno (w Lidze Mistrzów) i Barcą powstrzymała władze Realu przed nerwowymi ruchami.
Prezes Florentino Perez podobno już dawno stracił zaufanie do Lopeteguiego. Pod wodzą Baska Królewscy wygrali tylko sześć z 13 spotkań, nie zdobyli Superpucharu Europy, a w Champions League, gdzie czują się jak w domu, przegrali nawet z CSKA Moskwa. Trudno jednak całą winę zrzucać na trenera. Odpowiedzialność ponosi też Perez, który pozwolił odejść Cristiano Ronaldo i nie znalazł dla niego godnego następcy.
Brak Portugalczyka, który w każdym sezonie gwarantował 50 goli, jest widoczny gołym okiem. W sześciu ostatnich meczach Real strzelił zaledwie trzy bramki. W lidze uzbierał ich w sumie 13 – o dziesięć mniej niż prowadząca od soboty w tabeli Barcelona. A Katalończycy początku sezonu i tak nie mogą zaliczyć do udanych. W przeciwieństwie do Champions League, gdzie wygrywają pewnie, na krajowym podwórku tracili już punkty m.in. z Gironą i Leganes i na razie są najsłabszym liderem z czołowych lig europejskich.
Jakby tego było mało, kontuzji doznał Leo Messi. Argentyńczyk upadł niefortunnie i uszkodził kość przedramienia. Przez kwadrans spotkania z Sevillą zdążył zdobyć gola i wypracować bramkę Philippe’a Coutinho. Barcelona zwyciężyła wprawdzie 4:2, ale trener Ernesto Valverde nie ukrywał, że po zejściu Messiego drużyna straciła kontrolę nad meczem. Koledzy przyznają, że z nim czują się po prostu bezpieczniej.