Guardiola: wypaliłem się, odchodzę w pokoju

Wyrósł z Barcelony, a ona z niego. Właśnie ogłosił, że ich drogi się rozchodzą

Publikacja: 28.04.2012 01:44

Guardiola: wypaliłem się, odchodzę w pokoju

Foto: AFP

Przyszedł na swoich warunkach, pracował na swoich, i odejdzie tak, jak chciał. Mecz o Puchar Króla 25 maja będzie jego pożegnaniem. Nie dlatego, że przegrał z Realem i Chelsea. Nie dlatego, że ktoś go obsypie milionami euro w innej pracy. Nie będzie na razie innej pracy. Tylko urlop. Na pewno wróci do trenowania, ale teraz o tym nie myśli.

– Jestem pusty. Muszę się napełnić. Za mną cztery lata samego futbolu. A na futbolu świat się nie kończy. Teraz chcę odzyskać marzenia, odnaleźć pasję. Tak jak to zrobiłem pięć lat temu, gdy zostawałem trenerem rezerw – mówił w piątek niedługo po tym, jak decyzję o odejściu ogłosił piłkarzom.

Nie zostawia ich samych. Jego następcą będzie nieoczekiwanie Tito Vilanova, dotychczasowy asystent, choć powiedzieć tak o nim, to nic nie powiedzieć. Vilanova to bratnia dusza Guardioli, najbliższy przyjaciel. Razem uczyli się w La Masia i choć Tito kariery w futbolu nie zrobił, ich drogi się nie rozeszły. Razem prowadzili Barcelonę B i razem przejęli cztery lata temu pierwszą drużynę.

Guardiola mówi, że decyzję o odejściu podjął już jesienią 2011. Niedługo potem u Vilanovy wykryto raka, niedawny nawrót nowotworu u Erica Abidala też nie był bez wpływu na trenera. Pep zaczął się bać o zdrowie, zauważył, że wódz najlepszej drużyny ostatnich lat, pewnie drużyny wszech czasów, stał się wodzem zmęczonym. Wystarczy spojrzeć na jego zdjęcia sprzed czterech lat, sprzed 13 trofeów z Barceloną. Z tamtych zdjęć patrzy czarnowłosy chłopak z ogniem i radością w oczach. W piątek za stołem siedział siwiejący mężczyzna, który zrozumiał, że nie może już dawać drużynie tyle, ile dotychczas.

A dawał wszystko. O tym, że przejmie Barcelonę, dowiedział się w 2008 roku siedząc przy szpitalnym łóżku przy swojej narzeczonej, tuż po narodzinach córki. Od tego czasu żył klubem i w klubie. Pierwszy przychodził i ostatni wychodził. Ubrany tak, jakby codziennie było święto i może słusznie, bo każdy dzień z jego Barceloną był świętem. Inteligentny, mówiący kilkoma językami, przyjaciel poetów.

Zarzucano mu od czasu do czasu, że wcale nie jest aż tak genialnym taktykiem, że myli się przy transferach, że z taką drużyną każdy mógłby odnieść sukces. Tak, robił nieudane transfery, mylił się w taktyce, bywał humorzasty, uparty na dobre i złe, z góry uprzedzony do niektórych piłkarzy. Nie on wymyślił powrót do tiki-taki, bo Hiszpania zdobyła zachwycająco mistrzostwo Europy, zanim zaczął wygrywać z Barceloną. Ale co z tego? Przecież jego siłą było co innego. Tego się nie mierzy ani dwiema wygranymi Ligami Mistrzów, ani trzema mistrzostwami Hiszpanii z rzędu.

Guardiola nie był tylko trenerem Barcelony. On był jej dzieckiem, a dzisiejsza drużyna jest jego dzieckiem. Niedawno dziennik „l'Equipe" w genialnej autoreklamie zestawił trzy koszulki Barcelony: stary strój z numerem 14 Johana Cruyffa, nowszy z 4 Guardioli i najnowszy z 10 Leo Messiego. „Ojciec. Syn. I duch święty". Nic dodać, nic ująć.

Klub sobie kiedyś Pepa wychował na piłkarza i trenera. A on od pięciu lat, gdy został trenerem rezerw, dbałby to, czego go nauczono, nie zginęło. Nie przepadło w kłębowisku żmij, którym czasami bywała Barcelona, i on też tego doświadczył. Jest katalońskim patriotą, kocha ten „mały kraj, gdzie z jednej dzwonnicy widać inną dzwonnicę" – jak o Katalonii mówił kiedyś, cytując poetę. Ale też wie, że w tym kraju tak samo trudno być prorokiem jak w każdym innym.

Jako piłkarz, przywódca drużyny, kapitan, który podnosił pierwszy w historii klubu Puchar Europy, przegapił dobry moment na odejście. Wypchnięto go w 2001 z Barcy, gdy przestał być wygodny. Odjeżdżał zapłakany, zaszczuty plotkami o jego życiu prywatnym. Też go wtedy nazywano „mitem", tyle że pogardliwie. To były czasy, gdy byle najemnik, z Holandii, Brazylii czy Argentyny, liczył się bardziej niż wychowanek La Masii, a Xavi zastanawiał się, czy nie odejść, może nawet do Realu.

Z czasem Guardiola zrozumiał, że mu to przymusowe rozstanie wyszło na dobre. Grał we Włoszech i się w nich zakochał, jeździ tam, kiedy tylko może, na dwa, trzy dni. Potem grał w Katarze i też go uznał za swoje miejsce, walczył o mundial 2022 dla niego. Nie tylko w zamian za katarskie miliony. Lubi pieniądze, ale nie lubi wynajmować swojej twarzy dla spraw, do których nie jest przekonany.

Patrzył z oddali, jak jego Barcelona karlała, jak się odrodziła pod ręką Franka Rijkaarda, zdobyła drugi Puchar Europy i znów zgnuśniała i traciła tożsamość. Zamieniając się w klub złamanych serc, z piłkarzami zajętymi zabawą i zmienianiem żon.

Gdy przejmował drużynę cztery lata temu, wszystko miał już obmyślone i nie przewidywał kompromisów. Messiemu jeszcze jako trener rezerw mówił, że albo przestanie się szwendać po knajpach z Ronaldinho, albo może się pakować. Od razu zdecydował, że dla Ronaldinho, Deco i Samuela Eto'o nie ma miejsca w szatni. Z Eto'o musiał zostać jeszcze rok, bo nie udało się znaleźć mu nowego klubu, ale wypchnął go z Barcelony, gdy tylko mógł, choć bez Kameruńczyka może nie udałoby się wygrać finału Ligi Mistrzów w 2009. U Guardioli nie ma przeproś.

Wymusił przeprowadzkę drużyny spod Camp Nou do ośrodka za miastem. Wprowadził drakońskie kary za spóźnienia i balowanie. Wykreślił mięso z klubowego menu, wrzeszczał, gdy komuś się pracować nie chciało albo pracował źle.

Rządził twardo, ale rządził przykładem. Dlatego ludzie za nim szli: piłkarze uważali go za swojego brata w wierze, trenerzy chcieli być jak on, dziennikarze wisieli u jego ust, a niektórzy z nich nawet zaczęli się ubierać jak on. Odchodzi wielki uwodziciel. A my zostajemy sam na sam z Mourinho.

Przyszedł na swoich warunkach, pracował na swoich, i odejdzie tak, jak chciał. Mecz o Puchar Króla 25 maja będzie jego pożegnaniem. Nie dlatego, że przegrał z Realem i Chelsea. Nie dlatego, że ktoś go obsypie milionami euro w innej pracy. Nie będzie na razie innej pracy. Tylko urlop. Na pewno wróci do trenowania, ale teraz o tym nie myśli.

– Jestem pusty. Muszę się napełnić. Za mną cztery lata samego futbolu. A na futbolu świat się nie kończy. Teraz chcę odzyskać marzenia, odnaleźć pasję. Tak jak to zrobiłem pięć lat temu, gdy zostawałem trenerem rezerw – mówił w piątek niedługo po tym, jak decyzję o odejściu ogłosił piłkarzom.

Nie zostawia ich samych. Jego następcą będzie nieoczekiwanie Tito Vilanova, dotychczasowy asystent, choć powiedzieć tak o nim, to nic nie powiedzieć. Vilanova to bratnia dusza Guardioli, najbliższy przyjaciel. Razem uczyli się w La Masia i choć Tito kariery w futbolu nie zrobił, ich drogi się nie rozeszły. Razem prowadzili Barcelonę B i razem przejęli cztery lata temu pierwszą drużynę.

Guardiola mówi, że decyzję o odejściu podjął już jesienią 2011. Niedługo potem u Vilanovy wykryto raka, niedawny nawrót nowotworu u Erica Abidala też nie był bez wpływu na trenera. Pep zaczął się bać o zdrowie, zauważył, że wódz najlepszej drużyny ostatnich lat, pewnie drużyny wszech czasów, stał się wodzem zmęczonym. Wystarczy spojrzeć na jego zdjęcia sprzed czterech lat, sprzed 13 trofeów z Barceloną. Z tamtych zdjęć patrzy czarnowłosy chłopak z ogniem i radością w oczach. W piątek za stołem siedział siwiejący mężczyzna, który zrozumiał, że nie może już dawać drużynie tyle, ile dotychczas.

Piłka nożna
Euro 2024. Wiemy, gdzie i kiedy reprezentacja Polski zagra przed turniejem
Piłka nożna
Piłkarskie klasyki w Wielkanoc: City-Arsenal, Bayern-Borussia i OM-PSG
Piłka nożna
Gruzja jedzie na Euro 2024. Ten awans to nie przypadek
PIŁKA NOŻNA
Michał Probierz dla „Rzeczpospolitej”. Jak reprezentacja Polski zagra na Euro 2024
Piłka nożna
Bilety na mecze Polski na Euro 2024 szybko wyprzedane. Kibice rozczarowani