Praca w Szanghaj Shenhua dla byłego selekcjonera reprezentacji Polski okazała się ostatnim trenerskim wyzwaniem. Kiedy w 1997 roku obejmował posadę, liga chińska traktowana była jeszcze jako egzotyczna ciekawostka, a o transferach takich piłkarzy jak Didier Drogba czy Nicolas Anelka tamtejsze kluby mogły tylko pomarzyć.
Pierwszym Polakiem, który wybrał ten kierunek był Marek Jóźwiak. W 2001 roku zamienił francuskie Guingamp na Shenyang Ginde (obecnie Kanton R&F FC). Sprowadził go Henryk Kasperczak, trener i dyrektor sportowy w jednej osobie. Wkrótce dołączył do nich Rafał Pawlak z Widzewa, w sparingach radził sobie dobrze, strzelił nawet bramkę, ale na treningu zerwał więzadła krzyżowe i po kilku miesiącach – podobnie jak Jóźwiak – wrócił do kraju. Kontuzje były też zmorą Jacka Paszulewicza, który w 2004 roku trafił z Wisły Kraków do drugoligowego Chengdu Wuniu (teraz Chengdu Tiancheng Blades).
Gwiazdami w Chinach byli Sylwester Czereszewski i Emmanuel Olisadebe. Pierwszy błyszczał krótko na zapleczu ekstraklasy, w Jiangsu Sainty (2001), po czym wrócił do Legii. Drugi w 2008 roku pomógł się utrzymać Henan Jianye w pierwszej lidze, a w kolejnym sezonie zajął z nim trzecie miejsce, najwyższe w historii klubu. Był wicekrólem strzelców, choć jego dorobek na kolana nie powala – przez trzy lata zdobył w sumie 22 gole i ponownie wyjechał do Grecji.
Tylko Marek Zając po zakończeniu kariery pozostał w Chinach, mieszka tam do dziś, założył rodzinę, trenuje młodzież w Shenzhen. W 2004 roku świętował nawet z nim tytuł i grał w Azjatyckiej Lidze Mistrzów, ale dwa lata później po odejściu sponsora produkującego napoje gazowane celem klubu stało się utrzymanie. Udało się go zrealizować, z pomocą innego byłego wiślaka, Bogdana Zająca, obecnie asystenta Adama Nawałki w polskiej kadrze.
Krzysztof Mączyński i Mateusz Zachara to już historia najnowsza. Obaj trafili za Wielki Mur z Górnika Zabrze: 27-letni Mączyński przed rokiem do Guizhou Renhe, trzy lata młodszy Zachara kilka tygodni temu do Henan Jianye. – Nie żałuję tego wyjazdu. Gdyby było inaczej, dawno bym wrócił – przekonuje Mączyński. – Bardzo dobrze się tu czuję, nie mogę na nic narzekać, warunki są komfortowe. Nie muszę znać chińskiego, w klubie jest dwóch tłumaczy, poza tym cały sztab i kilku zawodników mówi po angielsku. Potrzebuję tylko kilku chińskich zwrotów, by na przykład wyjaśnić taksówkarzowi, dokąd chcę jechać. Zdarza się, że dostajemy dwa dni wolnego po meczu, wtedy jest czas na zwiedzanie. Do tej pory zobaczyłem parę wspaniałych miejsc. Szanghaj, Pekin, Makao czy Hongkong robią niesamowite wrażenie. Wcześniej nie miałem w ogóle pojęcia, co to są Chiny. Kilka razy właściciele zaprosili nas na typowo chińskie kolacje. Nie chcę wiedzieć, co jadłem, ale niektóre rzeczy były godne polecenia – opowiada w wywiadach Mączyński.