Kiedy w drugiej połowie Paul Pogba wystawił piłkę Moracie, a Hiszpan pokonał kolegę z reprezentacji Ikera Casillasa, Gianluigi Buffon cieszył się, jakby już wygrał Ligę Mistrzów. Łatwo zrozumieć jego radość, bo przy całej swojej wielkości w najważniejszych europejskich rozgrywkach nigdy nie triumfował. Teraz, w wieku 37 lat, stanie być może przed ostatnią szansą, by swoje piłkarskie CV o brakujący puchar uzupełnić. W miejscu dla niego i wszystkich Włochów magicznym – Berlinie, blisko dekadę po zdobyciu mistrzostwa świata.

Miał rację Massimiliano Allegri, że bez odważnych ataków i strzelenia gola w Madrycie na awans liczyć nie można. Real, uskrzydlony powrotem Karima Benzemy i reaktywacją tercetu BBC, odzyskał jednak w pierwszej połowie utracony w Turynie charakter. Obawy, że Francuz po miesięcznej przerwie spowodowanej kontuzją nie jest jeszcze gotowy do gry, okazały się nieuzasadnione. Był bardzo aktywny. Sergio Ramos wrócił tam, gdzie czuje się najlepiej – do obrony. Gareth Bale chciał za wszelką cenę pokazać, że pasuje do Realu, a Cristiano Ronaldo, że nie jest egoistą.

Może gdyby w jednej z takich sytuacji Portugalczyk nie próbował podawać w polu karnym do Benzemy, a robić, to co potrafi najlepiej, zostałby bohaterem. Może gdyby Bale trafił do bramki z kilku metrów, nikt nie kwestionowałby więcej przydatności Walijczyka, a Real wciąż miałby szanse zakończyć sezon z trofeum. Ale te rozważania nie mają sensu, bo to Juventus miał w końcówce dwie piłki meczowe – najpierw Claudio Marchisio, potem Pogba. Obydwu zatrzymał Casillas.

Do przerwy wydawało się, że Królewscy są na autostradzie do Berlina. 23 minuty zajęło im odrobienie strat. Ronaldo nie dał szans Buffonowi, wykorzystując pewnie rzut karny, podyktowany za faul Giorgio Chielliniego na Jamesie Rodriguezie. – Myśleliśmy, że już jesteśmy w finale – przyznał Sergio Ramos. Ale przyszła ta nieszczęsna 57. minuta, w której Morata uciszył całe Santiago Bernabeu. Zawsze marzył, by grać dla tej publiczności. Z szacunku dla kibiców i byłych kolegów z gola się nie cieszył, jeszcze rok temu wygrywał z nimi LM. Nie chciał jednak dłużej siedzieć na ławce i latem odszedł do Turynu. Twierdzi, że do nikogo nie ma żalu, a strzelone Realowi dwie bramki (trafił także tydzień temu) nie były aktem zemsty. W środę opuszczał boisko przy brawach i gwizdach. W Madrycie był tylko zmiennikiem gwiazd. Za niecały miesiąc, w wieku 23 lat, może zostać legendą Juventusu.