Iker Casillas po raz pierwszy założył koszulkę z herbem Realu Madryt wyszywanym na piersi w 1991 roku. Był wówczas dziewięcioletnim brzdącem, który mieszkał z rodziną w podmadryckim miasteczku Mostoles. Chociaż korzenie ma baskijskie – o czym świadczy imię – a jego rodzice przyjechali do stolicy Hiszpanii za pracą, Madryt zawsze był jego miastem, a Real jego klubem. Teraz, po 25 latach wiernej służby, przyszedł czas pożegnania.
Casillas do dziś jest najmłodszym bramkarzem, jaki wystąpił w finale Ligi Mistrzów. Zaledwie cztery dni po 19. urodzinach otrzymał przywilej wykonania rundy honorowej z Pucharem Mistrzów wokół Stade de France, po tym jak 24 maja 2000 roku Real pokonał Valencię 3:0.
W przyszłym sezonie zagra w FC Porto. Podobno zgłaszały się po niego znacznie poważniejsze kluby, ale prezydent Realu Florentino Perez nie chciał wzmacniać żadnego z potencjalnych rywali do triumfu, czy to w Hiszpanii, czy w Lidze Mistrzów.
Nie było stadionu wypełnionego kibicami, nie było pamiątkowych koszulek czy pucharów. Nie było nawet złotego zegarka czy dyplomu z podziękowaniami. Casillasowi w czasie pożegnania nie towarzyszył nikt – nie było prezydenta klubu, trenera ani kolegów z drużyny. Ubrany w skromną granatową koszulę wszedł do sali konferencyjnej wypełnionej dziennikarzami, zasiadł za długim stołem i łamiącym się głosem zaczął odczytywać list do kibiców Realu.
Kilka razy musiał przerywać, gdy do oczu napływało zbyt dużo łez, a łamiący się głos nie pozwalał kontynuować przemowy. Ostatnie zdanie brzmiało: „Nie mówię: żegnajcie, a raczej: do zobaczenia. Jeszcze się kiedyś tutaj spotkamy". Gdy wypowiedział te słowa, na sali zapanowała cisza. Dopiero po kilkunastu sekundach Casillas uniósł wzrok i powiedział: – To już koniec. Dziennikarze zaczęli bić brawo, a 34-letni bramkarz wstał i wyszedł.