Doszło do niej kilkanaście dni po rezygnacji Dariusza Wdowczyka z funkcji trenera Wisły. Żeby trener z własnej woli odszedł z klubu, trzeba kataklizmu. I właśnie coś takiego dzieje się teraz w Wiśle. Dopóki właścicielem klubu był Bogusław Cupiał, niezależnie od spadającej na niego co pewien czas krytyki za egzotyczne pomysły, można było przynajmniej mówić o mocnych podstawach finansowych.

Dziś problemy ma większość klubów, ale w Wiśle stało się coś gorszego – faktycznie władzę przejęło kibolstwo. Jaki ambitny trener zechce podjąć się pracy w klubie, w którym nie tylko nie płacą, ale jeszcze bandyterka poklepuje po plecach i daje do zrozumienia, że to ona podejmuje decyzje? Kilka innych klubów jest o krok od takiego stanu. Większościowy właściciel Legii Dariusz Mioduski bierze pod uwagę możliwość wycofania się i mówi wprost, że nie czuje się bezpiecznie. Jego żona zrezygnowała ze społecznej funkcji prezesa Fundacji Legia, zajmującej się promocją klubu. Kibolstwo, pod rządami PiS świadome bezkarności, podnosi głowy w Gdańsku, Poznaniu, Wrocławiu. To wszystko nie wróży niczego dobrego.

Legia dokonała w Białymstoku wielkiej rzeczy. Jacek Magiera ratuje twarz prezesowi Bogusławowi Leśnodorskiemu, który jest tym dla profesjonalnego klubu piłkarskiego, czym Antoni Macierewicz dla Ministerstwa Obrony Narodowej. Najlepsza decyzja, jaką podjął Leśnodorski, to przyznanie tytułu Prezesa Honorowego Legii Lucjanowi Brychczemu. Szkoda, że na tym nie poprzestał.

A propos Brychczego, 20 listopada minęło 50 lat od debiutu Kazimierza Deyny w Legii. Po jednym meczu w barwach ŁKS w październiku 1966 roku znalazł się w Legii. Z Łodzi do stolicy przyjechał pociągiem, który dziś nosi jego imię. Taksówką pojechał do jednostki wojskowej przy ulicy Podchorążych, nieopodal stadionu. Po trzytygodniowym szkoleniu (zwanym unitarką) przeniósł się do ośrodka sportowego Legii na rogu Łazienkowskiej i Czerniakowskiej (dziś to jest Wisłostrada). W barakach mieszkał razem z innymi sportowcami żołnierzami, którzy w dużym stopniu dzięki Legii stawali się mistrzami Polski, igrzysk, Europy i świata. Dziś mniej więcej tam, gdzie Deyna miał swoją pryczę, stoi jego pomnik.

Byłem świadkiem debiutu Deyny 20 listopada 1966 roku. Legia zremisowała wtedy z Ruchem 0:0. Tydzień wcześniej w barwach wojskowych pierwszy raz zagrał Robert Gadocha. Nie miałem świadomości, że oglądam początek jednej z najpiękniejszych historii polskiego klubu. Jacek Gmoch, Lucjan Brychczy, Janusz Żmijewski, Bernard Blaut stali się przewodnikami Deyny po boisku i Warszawie. Czeski trener, który go ukształtował – Jaroslav Vejvoda – miał wtedy 46 lat. Jacek Magiera skończy za chwilę 40. Oby i on trafił na swojego Deynę.