Miejsce akcji – Bukareszt, jedno z 12 miast, które latem przyszłego roku będą gościć mecze Euro. Wciąż nie wiadomo jednak, czy rumuńscy fani zobaczą z trybun swoją reprezentację, czy będą skazani na podziwianie przyjezdnych. Okaże się pod koniec marca, po rozegraniu baraży o cztery ostatnie wolne miejsca na Euro – dwa miesiące przed turniejem, trzy miesiące po zaplanowanym na sobotę losowaniu. Sytuacja Rumunów dość dobrze obrazuje, jak dziwny czeka nas turniej.
Już samo losowanie z tradycyjną i dobrze znaną formułą wiele wspólnego mieć nie będzie. Drużyny zostaną podzielone na koszyki, ich nazwy zostaną umieszczone w doskonale znanych fanom kulkach-piłeczkach, ale liczba obostrzeń powoduje, że więcej niż losowania będzie ręcznego przydzielania do grup przez UEFA.
Od Baku do Bilbao
Rozrzucone po całej Europie mistrzostwa to spadek po Michelu Platinim, który wymyślił, że w ten sposób UEFA świętować będzie 60. rocznicę pierwszego turnieju. Trudno znaleźć kogokolwiek, komu ten pomysł by się podobał i zewsząd spadają gromy na byłego prezydenta europejskiej piłkarskiej unii. Platini nawarzył piwa, ale sam go pić nie będzie. Oskarżony o korupcję został zmuszony do ustąpienia z funkcji i dostał zakaz działalności w futbolu.
Arbitralną decyzją UEFA było przydzielenie grup do danych miast. I tak postanowiono, że grupa A rywalizować będzie w Baku i Rzymie, grupa B w Sankt Petersburgu i Kopenhadze, C w Amsterdamie i Bukareszcie, D w Glasgow i Londynie, E w Bilbao i Dublinie, a F w Budapeszcie i Monachium. Postanowiono też, że jeśli reprezentacja kraju, którego miasto znalazło się wśród organizatorów, awansuje na Euro, automatycznie swoje mecze rozgrywać będzie przed własną publicznością.
To dlatego losowanie przypominać będzie układankę – jedynym krajem-gospodarzem, który definitywnie przegrał swoją szansę i nie zagra w przyszłorocznym turnieju, jest Azerbejdżan.