Europa chce głosować na wolność

200 kilometrów na wschód od Warszawy zaczyna się ponura dyktatura. A i sama Polska jeszcze kilka tygodni temu była zagrożona populistycznym nacjonalizmem. Bruksela pomogła nam uratować demokrację. I tym musi się chwalić przed wyborami do Parlamentu Europejskiego.

Publikacja: 17.11.2023 03:00

W ostatnich latach Parlament Europejski zaczął odgrywać fundamentalną rolę. Wybory odbędą się 6–9 cz

W ostatnich latach Parlament Europejski zaczął odgrywać fundamentalną rolę. Wybory odbędą się 6–9 czerwca 2024 r.

Foto: shutterstock

Zestawienie tych liczb musi budzić zdumienie. Z jednej strony trzy czwarte prawa, które reguluje nasze codzienne życie, jest ustanawiane przez Parlament Europejski i inne instytucje unijne. Z drugiej – zaledwie połowa uprawnionych do głosowania wzięła udział w ostatnich wyborach europejskich w 2019 roku, przy czym w niektórych krajach, jak Czechy, Słowacja czy Portugalia, do urn poszedł ledwie co trzeci uprawniony.

Najprostszym sposobem, aby to wytłumaczyć, jest złożoność procedur ustawodawczych w Brukseli i Strasburgu. Jest ona wynikiem piętrowych kompromisów, które przez kilkadziesiąt lat były wykuwane między naturalnym dążeniem suwerennych, często bardzo starych państw narodowych, które chcą zachować maksimum swoich uprawnień, a procesem integracji, który w naszym globalnym świecie konsekwentne posuwa się do przodu.

Czytaj więcej

Badanie: Przywództwo Zachodu odrzucane w krajach rozwijających się

Początkowo w ogóle nie było problemu: eurodeputowani byli desygnowani przez parlamenty narodowe. W 1979 roku, przede wszystkim z inicjatywy ówczesnego prezydenta Francji Valéry’ego Giscarda d’Estaing mieszkańcy ówczesnej „dziewiątki” po raz pierwszy mogli głosować bezpośrednio w wyborach do europarlamentu.

Ale wbrew intencjom pomysłodawcy te wybory potraktowano jako sprawdzian polityki krajowej. Jeśli ktoś chciał zaprotestować przeciwko rządom gaullistów w Paryżu czy chadeków w Bonn, głosował na ich przeciwników, na przykład Partię Socjalistyczną czy SPD. W zasadzie nikogo nie obchodziło, jak wybrani w ten sposób eurodeputowani zachowują się później w procesie wykuwania prawa europejskiego. I tak pozostało do dziś. Choćby w Polsce, gdzie nadchodzące wybory do Parlamentu Europejskiego w czerwcu 2024 roku będą traktowane przede wszystkim jako próba generalna przed uważanymi za znacznie ważniejsze wyborami prezydenckimi niespełna rok później.

Każdy nadaje na swoich falach

Próbowano to zmienić. Na fali entuzjazmu po spektakularnym zdobyciu Pałacu Elizejskiego w maju 2017 roku Emmanuel Macron postanowił temu zaradzić. Zaproponował, aby przynajmniej część eurodeputowanych była wybierana z list ogólnounijnych, a nie narodowych. Chciał też, aby w wyborach powszechnych był wybierany prezydent Europy. Te pomysły nie zostały jednak podjęte przez ówczesną kanclerz Niemiec Angelę Merkel, która tradycyjnie miała awersję do wielkich reform. Prezydent Francji już do nich nie wrócił.

Czytaj więcej

Ukraina jedną nogą w Unii Europejskiej

Przede wszystkim jednak integracja europejska nie była wtedy, i wciąż nie jest, wystarczająco dojrzała, aby wizja Macrona mogła nabrać realnych kształtów. Nie ma przecież w Unii jednej opinii publicznej czy mediów działających w skali kontynentu. Każdy kraj zasadniczo interesuje się wyłącznie samym sobą.

Partia pozostająca niedawno u władzy w Polsce straszyła wyborców odrodzeniem IV Rzeszy, podczas gdy za Odrą w ogóle nie wiedziano, o co w tych apokaliptycznych wizjach chodzi. W kampanii przed listopadowymi wyborami parlamentarnymi w Holandii jednym z najważniejszych tematów było „ukrócenie szczodrej polityki migracyjnej”. W tym samym czasie przytłaczająca większość Włochów uważała, że północ Europy nie wykazuje żadnej solidarności z konfrontującym się z falą nielegalnej migracji południem Unii, więc o żadnej „szczodrej polityce” mowy być nie może. Każdy kraj nadaje zatem na swoich falach.

Co prawda wybrani w takiej narodowej logice eurodeputowani są później przyporządkowani ogólnounijnym klubom poselskim i głosują w ogromnej większości przypadków wedle logiki wspólnotowej, jednak tego wyborcy w krajach macierzystych posłów przeważnie już nie widzą.

Jednym z powodów jest to, że mimo zdobycia ogromnych uprawnień w ciągłu ostatnich dekad, europarlament nadal nie jest „parlamentem” w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Nawet idea desygnowania przez największy klub w zgromadzeniu w Strasburgu kandydata na przewodniczącego Komisji Europejskiej („Spitzenkandidat”) musiała w 2019 roku ustąpić pod naciskiem największych krajów członkowskich i niespodziewanej kandydatury Ursuli von der Leyen wysuniętej przez kanclerz Merkel.

Czytaj więcej

Niemcy skłaniają się ku francuskiej koncepcji Europy wielu prędkości. Przez Polskę

Europarlament nie jest głównym aktorem negocjacji budżetowych, jak to się dzieje w krajach narodowych. Ten, którym dysponuje Bruksela (1 proc. PKB Unii) jest o wiele mniejszy i uchwalany w trudnych negocjacjach z państwami Unii nawet, jeśli bez podpisu przewodniczącego PE nie może on wejść w życie. Zgromadzenie w Strasburgu może w nim nanieść tylko niewielkie poprawki.

Fundamentalna rola PE

Skokowy wzrost kompetencji Parlament Europejski uzyskał wraz z kształtowaniem się jednolitego rynku jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku. To jednak w ogromnej mierze bardzo techniczne regulacje, które – choć przesądzają o wielu aspektach naszego codziennego życia – rzadko kiedy wzbudzają emocje. Obrady Parlamentu Europejskiego dostają się co prawda na czołówki gazet czy biuletynów telewizyjnych, gdy chodzi o wprowadzenie terminu zakazu zakupu nowych samochodów czy praw autorskich w internecie, zdarza się to jednak relatywnie rzadko. A i wówczas śledzenie długiej i złożonej procedury przyjmowania prawa europejskiego nie jest łatwe.

A jednak w ostatnich latach Parlament Europejski zaczął odgrywać zupełnie fundamentalną rolą. A to dlatego, że Unia stanęła przed zagrożeniami, które wydawały się dawno przezwyciężone. W samej Wspólnocie okazało się, jak bardzo kruche są podstawowe wartości, na których została zbudowana integracja europejska. Na Węgrzech od 13 lat nie udaje się powstrzymać demontażu demokracji, we Włoszech do władzy doszła skrajna prawica. Polska tylko dzięki niespodziewanej mobilizacji społeczeństwa zeszła z drogi prowadzącej do autorytarnego państwa. We Francji, jeśli wierzyć sondażom, następną prezydent będzie Marine Le Pen. A w Niemczech skrajna prawica po raz pierwszy wspięła się na pozycję drugiej siły politycznej kraju.

Jednocześnie tuż u granic zjednoczonej Europy po raz pierwszy od 80 lat wybuchła wojna w pełnej skali. Nikt nie może zagwarantować, że jeśli Ukraina ją przegra, rosyjski imperializm nie sięgnie po kraje bałtyckie, a więc już samą Unię.

Wobec tego egzystencjalnego zagrożenia Parlament Europejski okazał się kluczowym sojusznikiem obrońców wolności. Wspierał przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen, gdy ta forsowała mechanizm uzależniający wypłatę funduszy z budżetu Unii od przestrzegania reguł rządów prawa. Okazał się też forum otwartej debaty o tym, jak chronić czy odbudować demokrację.

Wspólnotowa wizja Geremka

Jako korespondent „Rzeczpospolitej” dobrze pamiętam, jak do Brukseli na sesje negocjacji akcesyjnych przyjeżdżał ówczesny szef polskiej dyplomacji Bronisław Geremek. Zajmował się z konieczności technikaliami, trudnym procesem wdrożenia 80 tysięcy stron unijnego prawa. Ale nie tracił też z pola widzenia historycznego wymiaru akcesji, zaczynając od pojednania z Niemcami i przerwania trwającego od tysiąca lat pasma konfliktów z naszym zachodnim sąsiadem.

Ale z czasem to spojrzenie zagubiliśmy. Już na szczycie UE w Kopenhadze w grudniu 2002 roku premier Leszek Miller mówił o sukcesie uzgodnienia traktatu akcesyjnego, bo na ostatniej prostej udało nam się wywalczyć… nieco większe kwoty mleczne. Potem kolejne rządy podkreślały miliardy euro dotacji, swobodę wyjazdu na Zachód, kolejne kilometry zbudowanych autostrad. I gdy okazało się, że część społeczeństwa korzysta na tym relatywnie mniej, łatwo było ją przekonać demagogicznymi argumentami do odwrócenia się od Europy czy straszyć budową europejskiego superpaństwa.

Przed wyborami do Parlamentu Europejskiego ten zagubiony historyczny wymiar integracji musi wrócić. To powinien być wniosek, jaki Polska musi wyciągnąć ze swojej często tragicznej i tak rozpamiętywanej przez ostatnie osiem lat przez władze historii. Parlament Europejski i sama Unia są bardzo dalekie od doskonałości. Ale z pewnością to najlepsze, co się mogło w obecnych czasach przydarzyć naszemu krajowi. Takie właśnie przesłanie musi się najmocniej przebić w rozpoczynającej się wkrótce kampanii przed wyborami do europarlamentu.

Szansa na nagrody
Konkurs „Demokracja w działaniu”

Zapraszamy do udziału w konkursie „Demokracja w działaniu”, organizowanym przez Biuro Parlamentu Europejskiego w Polsce i Fundację Geremka.

Celem konkursu jest promocja społeczności wspolnie.eu, włączenie się w kampanię profrekwencyjną, prowadzoną pod hasłem #demokracjawdzialaniu (#democracyinaction) przez Parlament Europejski, a w perspektywie długofalowej zachęcenie jak największej liczby osób do głosowania w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2024 roku.

Zadanie konkursowe polega na dołączeniu do społeczności wspolnie.eu i zaproszeniu do zarejestrowania się na portalu społeczności swoich znajomych i rodziny. Zwycięży sześcioro uczestników, którym uda się zachęcić największą liczbę osób. Konkurs trwa od 21 lipca do 30 listopada 2023 r.

Nagrodą dla zwycięzców i zwyciężczyń będzie wizyta studyjna w Warszawie w dniach 9–10 grudnia 2023 r. Program wizyty obejmuje warsztaty prowadzone przez aktywistki i twórczynie cyfrowe, wizytę w Centrum Multimedialnym Europa Experience – Spotkania z Europą, zwiedzanie Centrum Nauki Kopernik, a także uroczystą kolację w towarzystwie gościa specjalnego – ambasadora Jana Truszczyńskiego, eksperta Team Europe.

Szczegóły: together.europarl.europa.eu w zakładce „Wydarzenia”

Zestawienie tych liczb musi budzić zdumienie. Z jednej strony trzy czwarte prawa, które reguluje nasze codzienne życie, jest ustanawiane przez Parlament Europejski i inne instytucje unijne. Z drugiej – zaledwie połowa uprawnionych do głosowania wzięła udział w ostatnich wyborach europejskich w 2019 roku, przy czym w niektórych krajach, jak Czechy, Słowacja czy Portugalia, do urn poszedł ledwie co trzeci uprawniony.

Najprostszym sposobem, aby to wytłumaczyć, jest złożoność procedur ustawodawczych w Brukseli i Strasburgu. Jest ona wynikiem piętrowych kompromisów, które przez kilkadziesiąt lat były wykuwane między naturalnym dążeniem suwerennych, często bardzo starych państw narodowych, które chcą zachować maksimum swoich uprawnień, a procesem integracji, który w naszym globalnym świecie konsekwentne posuwa się do przodu.

Pozostało 92% artykułu
analizy
Jacek Nizinkiewicz: Dlaczego sejmowa misja Szymona Hołowni skazana na porażkę i dlaczego PiS nie chce pokoju
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Dlaczego PiS pomaga nowej koalicji tzw. aferą wiatrakową
felietony
Robert Gwiazdowski: O aferze z wiatrakami i zagubionej sejmowej zamrażarce
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kozubal: Jak ominąć miny w wojsku
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Henry Kissinger - wspomnienia osobiste
Materiał Promocyjny
Jakie technologie czy też narzędzia wspierają transformację cyfrową biznesu?