Zapadał już zmierzch, kiedy grupka doświadczonych trudami dnia bengalskich robotników zatrzymała się przy kontenerze, gdzie padało wątłe światło latarni. Minęło kilka chwil, wreszcie krzyknęli: „Argentyna!”, ale później przyznali, że interesuje ich tylko jeden człowiek: Messi.
Stali spokojnie i karnie, ale każdy, kto pokonał już bramkę kontrolną, rzucał się do biegu. 20 kilometrów od świateł West Bayu, gdzie z wieżowców patrzą na kibiców gwiazdy mistrzostw świata, na 40-tysięcznym stadionie krykietowym zabiło serce mundialu.
Siedzieli na trybunach i na trawie, wpatrzeni w olbrzymi telebim. Słyszeliśmy, że telewizory w ich kwaterach są zbyt małe, choć wielu pewnie w ogóle ich nie miało. Hindusi, Bengalczycy, Nepalczycy, Lankijczycy – mięśnie Kataru. Nie było ich stać na bilety na mecze, ale chcieli wspólnie przeżywać emocje, więc niektórzy przyjechali z daleka i doczekali się: gola strzelił Leo Messi.
Argentyńczyk ma na mundialu więcej fanów niż jakakolwiek drużyna, choć zagraża mu już reprezentacja Maroka. Robotnicze serce Kataru bije podczas meczu w rytmie jego niespiesznych kroków. To serce może zasmucić Louis Van Gaal, bo przez mundial coraz szybciej toczy się jego Pragmatyczna Pomarańcza.