Korespondencja z Kataru
Wydawało się, że Japończycy zdołają zatrzymać kolejnego faworyta. Zaatakowali Chorwatów z odwagą i rozsądkiem, objęli nawet prowadzenie. Przeciwnicy odrobili jednak straty i doszło do rzutów karnych. Japończycy nie wytrzymali ciśnienia – Dominik Livaković obronił trzy z czterech strzałów. Wicemistrzowie świata, mimo pudła Marka Livaji, wygrali 3:1.
Wszystko zakończyło się więc zgodnie z planem. Zlatko Dalić na mundial uzbroił swoją drużynę po zęby, łącząc przeszłość z przyszłością. Drużyną wciąż nawigował 37-letni Luka Modrić – nie przetrwał dogrywki, trudy spotkania go przerosły – ale już chociażby na środku obrony biegał młodziutki Josko Gvardiol, za którego rok temu RB Lipsk zapłacił 19 mln euro.
Chorwaci niby sprawniej operowali piłką, dziesięciu spośród kadrowiczów wypuściła przecież w świat fabryka Dinama Zagrzeb, ale to były pozory, bo kiedy tylko zrywali się do ataku Japończycy, temperatura rosła. Imponowali szybkością oraz techniką. Nie bali się dryblingów, a piłkę wymieniali tak błyskawicznie, że rywalom mogło się zakręcić w głowie.
Gola strzelili po rzucie rożnym, choć stały fragment gry także wzbogacili serią szybkich ruchów. Wznowili, wymienili się piłką, a Ritsu Doan – rodacy nazwali go kiedyś „Japońskim Messim” – dośrodkowaniem wprowadził taki zamęt, że z bliska do bramki trafił Daizen Maeda. Zawodnicy z Kraju Kwitnącej Piłki pierwszy raz objęli w Katarze prowadzenie.