Średnia wieku amerykańskiej kadry wynosi niewiele ponad 25 lat. Napastnik Timothy Weah (syn legendarnego George’a Weaha, piłkarza m.in. Milanu, zdobywcy Złotej Piłki w 1995 r., a dziś prezydenta Liberii) nie widzi w tym jednak problemu. – Jesteśmy młodzi, ale to nie znaczy, że niedoświadczeni – mówił ESPN 22-latek, zawodnik francuskiego Lille. I wymieniał innych doświadczonych: Christian Pulisic (24 lata) gra w Chelsea Londyn, Weston McKennie (24 lata) w Juventusie Turyn, Tyler Adams (23 lata) w Leeds United. Żaden z nich nie brał jednak udziału w mistrzostwach świata, w całej kadrze jest tylko jeden zawodnik, który ma je w piłkarskim CV (DeAndre Yedlin).

Największą gwiazdą zespołu jest Pulisic, gracz dużego formatu. Błyszczał w Borussii Dortmund, potem wygrał Ligę Mistrzów z Chelsea. Świetny technicznie pomocnik (gra też jako napastnik) ma również chorwackie obywatelstwo – dziadek wyemigrował z Chorwacji do Stanów.

Czytaj więcej

Chorwacja w Katarze. Kraj wciąż mały, marzenia wciąż wielkie

Warto też zwrócić uwagę na Yunusa Musaha. 19-letni pomocnik błyszczy w zespole Valencii, ale podobno jest już na celowniku Interu Mediolan. Urodził się w Nowym Jorku, dzieciństwo spędził we Włoszech, grać w piłkę uczył się w Anglii, a jego rodzice pochodzą z Ghany. Mógł wybierać, jakie barwy reprezentować. Podobnie jak Giovanni Reyna, napastnik Borussii Dortmund, który urodził się w Anglii, kiedy grał tam jego ojciec Claudio Reyna (wielokrotny reprezentant USA). Dziadek Giovanniego pochodził z Argentyny i też był piłkarzem, choć nie takiego kalibru jak potomkowie.

Na ławce trenerskiej zasiada już od czterech lat Gregg Berhalter, który jako piłkarz brał udział w mistrzostwach świata w 2002 i 2006 r. Jako trener jest mało znany, zanim objął kadrę, pracował w Szwecji i amerykańskiej MLS. Ale znani już mieli swój czas: ani Bora Milutinović, ani Jürgen Klinsmann nie odnieśli sukcesów, jakich się po nich spodziewano. Trener nie ma ostatnio dobrej prasy, wrześniowe sprawdziany wypadły słabo: Amerykanie najpierw przegrali z Japonią 0:2, a potem bezbramkowo zremisowali z Arabią Saudyjską. W dodatku trener przy powołaniach pominął uznawanych za pewniaków bramkarza Zacka Steffena i napastnika Ricardo Pepiego. Eksperci przewidują, że Amerykanie albo nie wyjdą z grupy, albo odpadną w kolejnej rundzie, bo tam najprawdopodobniej czekać będzie Holandia.

Czytaj więcej

Belgia w Katarze: Cel jest jasny, wyznaczył go król

Byłoby szkoda, bo soccer w USA rośnie. Stadiony klubów grających w MLS często są pełne, o czym mógłby opowiedzieć reprezentant Polski Karol Świderski, grający w Charlotte FC. Sukces byłby impulsem do dalszego rozwoju piłki, a przecież następny mundial Amerykanie mają u siebie (współgospodarzami są Kanada i Meksyk).

Kiedy gościli poprzedni, w 1994 r., urugwajski pisarz i wielki kibic Eduardo Galeano zanotował: „W Stanach Zjednoczonych, ojczyźnie bejsbolu, rozpoczynały się piętnaste mistrzostwa świata w piłce nożnej. Amerykańska prasa nie przywiązywała do tego wydarzenia większej wagi”. I cytował którąś z gazet: „Piłka nożna jest tu sportem przyszłości i takim zawsze będzie”.

A jednak to się zmieniło, soccer może nie jest w centrum uwagi mediów, ale kiedy Amerykanie nie zakwalifikowali się na mundial w Rosji, uznano to za katastrofę. Od 1990 r. brali udział w każdym.

Katar to dla Amerykanów raczej przygotowanie do kolejnego mundialu. Ciekawego porównania użył dziennikarz „The Guardian”, pisząc, że piłkarska reprezentacja USA jest jak drużyna New York Knicks z koszykarskiej NBA: „Ciągle tkwi w błędnym przekonaniu, że kulturowa i ekonomiczna potęga miejsca, z którego pochodzi, uprawnia ją do sukcesu”.

To nie zakłóca dobrego samopoczucia Amerykanów, w miastach pojawiły się billboardy z motywacyjnymi sentencjami od Teda Lasso skierowanymi do trenera i piłkarzy. Gdyby ktoś nie wiedział – Ted Lasso to postać fikcyjna, bohater popularnego serialu. Jest trenerem futbolu amerykańskiego, który obejmuje posadę szkoleniowca angielskiej drużyny piłkarskiej, choć o piłce nożnej nie ma zielonego pojęcia, za to jest pełen optymizmu. Trener prawdziwy, czyli Berhalter, też ma w sobie dużo optymizmu: dwa dni przed rozpoczęciem mistrzostw w rozmowie z ESPN powiedział: „Wierzę, że w naszym najlepszym dniu możemy pokonać każdego na świecie. Każdego”.

W poniedziałek wieczorem Amerykanie zmierzą się z Walią, w piątek z Anglią, ale najbardziej elektryczny będzie mecz z Iranem w przyszłym tygodniu, we wtorek. W grze będzie nie tylko piłka, ale i polityka. Drużyny odwiecznych wrogów mierzyły się już podczas mistrzostw świata w 1998 r. i wtedy górą był Iran (2:1). Przed rozpoczęciem tamtego meczu irańscy piłkarze wręczyli rywalom białe róże. Tym razem róż chyba nie będzie. Po tym, co ostatnio dzieje się w Iranie, nawet część byłych sportowców z tego kraju apelowała o wykluczenie reprezentacji z mistrzostw w Katarze. O antagonizmach dzielących oba kraje nie ma co pisać, z nowych rzeczy dodajmy tylko, że Amerykanie na czas mistrzostw zmienili barwy logo swojej federacji – na tęczowe, w ramach solidarności z osobami LGBT. W Iranie to się nie spodoba.

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej”