Pani Anita z olimpijskim spokojem zaczęła posyłać młot pod linię oznaczającą 80 m (pięć z sześciu rzutów dawało jej tytuł, najlepszy wyniósł 78,94 m), dwie pozostałe Polki próbowały przebić Alexandrę Tavernier, która ustanowiła rekord Francji (74,78). Bliżej była Joanna Fidorow, ale zabrakło jej kilkudziesięciu centymetrów, by wywalczyć srebro. Pierwszy (i jedyny) brąz dla reprezentacji Polski też ma cenę.
Tymczasem w skoku o tyczce działy się rzeczy wielkie – przez chwilę Piotr Lisek i Paweł Wojciechowski prowadzili, obaj pięknie pokonali 5,80, ale kontra trójki: Renaud Lavillenie, Armand Duplantis i Timur Morgunow była ostra: 5,85 w pierwszej próbie.
Lisek na to efektownie odpowiedział: 5,90, też za pierwszym podejściem, Wojciechowskiemu wypadało przenieść dwa skoki na 5,95, bo rywale mieli mniej zrzutek. Duplantis i Lavillenie od razu skoczyli 5,95, Polak i Morgunow nie. Anita Włodarczyk robiła wówczas rundę honorową po stadionie olimpijskim z flagą biało-czerwoną. Dziewięć lat temu rundy nie było, bo mistrzyni świata zwyciężywszy w konkursie, po sławnych podskokach, z radości zwichnęła kostkę.
Wojciechowski nie skoczył 5,90, był piąty. Lisek nie dał rady skoczyć 6 m, był czwarty, za to Rosjanin w barwach neutralnych pokonał 6 m, razem z rewelacyjnym Duplantisem. Stadion eksplodował, trójka medalistów (Lavillenie w walce o złoto opuścił 6 m) przeniosła walkę na 6,05. Tu królem okazał się zuchwały młodzieniec ze Szwecji, przypomnijmy: urodzony 10 listopada 1999 roku.
Skoczył jako jedyny 6,05, ustanowił młodzieżowy rekord świata do 20 lat i jeszcze parę innych, został wyściskany przez rywali. Trudno było się nie zachwycać i mistrzem, i takim konkursem. Armand Duplantis po zdobyciu złota, jeszcze kazał podnieść poprzeczkę na 6,10, ale sił już mu zabrakło i zrezygnował.
Wiele się działo w niedzielę także w sercu Berlina. Tam biegi maratońskie wygrali Wołga Mazuronak z Białorusi i Belg Koen Naert. Złoty medalista poprawił rekord mistrzostw Europy. Polski udział w biegu mężczyzn był liczny, wcale nie po cichu liczono na medal w klasyfikacji drużynowej (liczyły się czasy trzech najlepszych), na mecie długo obowiązywała informacja, że Polacy mają brąz, co wywołało stosowną fetę.