Trzeba mieć w sobie trochę szaleństwa, żeby skakać o tyczce?
Tak, na pewno odrobina się przydaje.
Rozmawia pan czasem z tyczkami?
Nigdy, ale staram się być miły, utrzymywać z nimi dobrą relację. Wiem, że tyczki lubią, kiedy się na nich wysoko skacze, więc to robię.
To prawda, że przy najlepszych próbach skakał pan jakby bez wysiłku?
Czasami tak jest. Kiedy skaczę naprawdę dobrze, to mam takie poczucie. Po prostu biorę szybki rozbieg, a o resztę dba moje ciało. Pamięć mięśniowa przejmuje kontrolę i wykonuje skok za mnie.
Piotrowi Liskowi w okresie przygotowawczym zdarza się pracować nawet osiem godzin dziennie. Jak dużo czasu pan poświęca na trening?
Piotr jest większy niż ja, bardziej rozwinięty fizycznie. Stojąc obok siebie, wyglądamy jak ludzie uprawiający inne konkurencje. Ja podczas treningu bardzo mocno skupiam się na szybkości, to mój największy atut. Czasem pracuję dwie godziny dziennie, czasem cztery. Na pewno nie więcej.
W jakich elementach może pan się jeszcze poprawić?
W każdym. Zawsze mogę być lepszy technicznie, silniejszy, szybszy. Myślę, że poprawa w tych elementach będzie mi przychodziła naturalnie.
Czytał pan kiedyś „Harry’ego Pottera?”
Widziałem, że Stefan Holm (szwedzki skoczek wzwyż – przyp. red.) wstawił kiedyś moje zdjęcie w okularach i fotkę Harry’ego, pamiętam to porównanie. Książek tych jednak nie czytałem, choć chyba powinienem.
Jakie ma pan marzenia?
Dziś nie mam marzeń, tylko plany. To, czym się zajmuję, jest wymierne i osiągalne.
A jako dziecko? Myślał pan tylko o sporcie?
Tak, moje marzenia były głównie sportowe: rekord świata, mistrzostwo olimpijskie. A poza tym? Prawnik. Zawsze chciałem być jak ojciec, a on jest z wykształcenia prawnikiem. To byłoby coś. Taki zawód wymaga wiele pracy, ale kto wie? Może kiedyś mi się uda.
Jaka jest granica ludzkich możliwości w skoku o tyczce?
Nie mam pojęcia! Chciałbym skakać tak wysoko, żeby ludzie zaczęli się nad tym zastanawiać.