Długo będzie się wspominać, jak Bolt przegrał ostatni bieg na 100 m z Gatlinem. Jak nowy mistrz świata kłaniał się w pas staremu, klękał przed nim, nawet ronił łzę, słuchając gwizdów i buczenia widzów. Londyńska publiczność wybrała bez wahania: ważniejszy jest uśmiech odchodzącego na sportową emeryturę rekordzisty świata z Jamajki niż sukces nawróconego grzesznika dopingowego. To będzie się pamiętać, nie wyniki (Gatlin – 9,92, Christian Coleman – 9,94, Bolt – 9,95) lub walkę na bieżni.
W tę sobotnią noc Bolt długo nie mógł się rozstać ze Stadionem Olimpijskim w Stratford. Wiele minut po biegu bratał się z kibicami, z rodakami, ale nie tylko.
– Udowodniłem, że jestem jednym z najlepszych sportowców. Porażka niczego nie zmienia. Zrobiłem, co mogłem, aby wesprzeć moją dyscyplinę, i sądzę, że stała się lepsza. Trudno się martwić, gdy dostało się od publiczności tak potężną energię. Gatlinowi powiedziałem, że dobrze się spisał, był lepszy – mówił mistrz z Jamajki. Jeśli porażka mu ciążyła, to naprawdę dobrze się maskował.
Organizatorom pozostało zmierzyć się z jeszcze jednym wyzwaniem: uroczystością wręczenia medali sprinterom na 100 m. W oficjalnym programie tę pozycję umieszczono w niedzielę o godz. 21, w dobrym czasie telewizyjnym, rozdzielała ciekawe wydarzenia sesji wieczornej. Działacze IAAF przesunęli jednak dekorację na 19.50, zapewne ulegając sugestiom, że w ten sposób ograniczą negatywne reakcje publiczności wywołane porażką Bolta i niesławą zwycięzcy.
Choć niektórzy dziennikarze oraz lekkoatleci apelowali, by tego nie czynić, można było śmiało zakładać, że gwizdy i buczenie będą towarzyszyć także wręczaniu złotego medalu Gatlinowi. Pamięć brytyjskich kibiców, choć kapryśna, jednak wciąż nie dopuszcza braw i akceptacji, gdy medal odbiera ktoś taki jak Gatlin. Zresztą sam szef IAAF lord Sebastian Coe dodał w BBC, że wydarzenia finału na 100 m to „najgorszy wynik dla sportu".