— korespondencja z Berlina
To raczej norma, niż wyjątek, że silni ludzie lekkoatletyki są nerwowi i, jeśli można, chętnie rozstrzygają konkursy raczej na początku, niż końcu zawodów. W kuli też były znane takie przypadki – jeden z najbardziej pamiętanych nad Wisłą dał złoto olimpijskie Władysławowi Komarowi w Monachium.
Konkurs z Berlina będziemy jednak wspominać jako podwójny wybuch mocy nie w pierwszej, lecz w drugiej serii. Było tak: Michał Haratyk zaczął od porządnego pchnięcia na odległość 20,94, chwilę prowadził, ale Niemiec David Storl, w końcu dwukrotny mistrz świata i trzykrotny mistrz Europy (także obrońca tytułu z Amsterdamu, tam pokonał Polaka) przebił lidera – 21,41.
Bukowiecki na starcie się nie wtrącał: skromne 20,01 m ustawiło go w środku dwunastoosobej stawki. Niemcy się cieszyli widząc tablicę wyników, ale Haratyk w drugiej próbie huknął aż 21,72, Bukowiecki dołożył z przytupem swoje: 21,66 poprawiając o 7 cm własny rekord kraju do 23 lat (i rekord życiowy na otwartym stadionie), nagle dwóch Polaków znalazło się przed miejscowym siłaczem.