Konkurs tyczkarzy w Pradze będzie wspominany z satysfakcją, bo Lavillenie nie tylko wygrał po mistrzowsku i znów przekroczył magiczną granicę 6 m (poprawiając przy okazji własny rekord HME), ale z zawodów zrobił gorący spektakl, zakończony próbą bicia rekordu świata – 6,17 m.
Z rekordem tym razem nie wyszło, ale mistrzostwa dostały swego bohatera. Polski udział w pokazie Francuza był znaczący, choć z racji klasy rekordzisty świata musiał ograniczyć się do walki o medal srebrny i brązowy.
Piotr Lisek i Robert Sobera zaczęli bardzo dobrze. Na wysokości 5,45 m, następnie na 5,65 jeden albo drugi miał drobne kłopoty, ale 5,75 i 5,80 obaj przeskoczyli za pierwszym razem i przez chwilę tablica wyników pokazywała dwa polskie nazwiska na samym szczycie klasyfikacji.
Lavillenie skoczył dla rozgrzewki 5,75 i potem z uśmiechem czekał na wyczyny rywali. Zostało ich trzech, dwaj Polacy i Rosjanin Aleksandr Gripicz, który, trzeba to przyznać, umiał przechytrzyć konkurentów w walce o srebro.
Po nieudanym skoku na wysokości 5,80, dwie próby przeniósł o 5 cm wyżej, pierwszą wykorzystał, poprawił rekord życiowy i drugie miejsce miał już na wyciągnięcie ręki, bo Piotr Lisek skoczył tyle samo w drugiej próbie, a w Robert Sobera nie dał rady.