Biało-czerwoni bardzo dobrze rozpoczęli starcie w Szombathely, zmuszając Stojana Ivkovicia, trenera gospodarzy, do wzięcia przerwy na żądanie już po 150 sekundach gry przy stanie 0:7. Niestety po wznowieniu gry i sukcesywnym zastępowaniu wyjściowej piątki zmiennikami z ławki, Węgrzy zaczęli odrabiać straty. Wykorzystując słabą skuteczność Polaków (trzy niewykorzystane rzuty spod samego kosza) w 8. minucie doprowadzili do remisu 9:9, by po chwili, po rzucie za trzy punkty najlepszego wśród miejscowych Darrina Govensa, wyjść nawet na prowadzenie 12:11.
Polacy zdążyli jeszcze odbić prowadzenie, wygrywając pierwszą kwartę 14:12, lecz w drugiej części pierwsze punkty Przemysław Karnowski zdobył dopiero wtedy, gdy Węgrzy mieli ich na koncie już 20. Wówczas do pracy zabrał się Mateusz Ponitka w ataku, kilkakrotnie odważnie wchodząc pod kosz, w obronie z kolei nieźle Govensa wyłączał z gry Kamil Gruszecki. W efekcie na minutę przed przerwą ponownie Polacy prowadzili i to pięcioma punktami. Do szatni jednak obie drużyny schodziły już przy remisie, dzięki celnemu rzutowi w ostatniej sekundzie Janosa Eilingsfelda.
W drugiej kwarcie udało się jeszcze podopiecznym Mike'a Taylora uciec spod topora. W trzeciej już nie. Choć Polacy rozpoczęli od trzech celnych rzutów za dwa, to Węgrzy mieli jeszcze lepsze otwarcie, do jednej dwójki dorzucając dwa rzuty za trzy. Później gospodarze trochę zwolnili, ale jeszcze bardziej Polacy - zaliczyli w tej kwarcie aż 7 strat (6 w całej pierwszej połowie), nie trafiali spod kosza, a nawet zasypiali przy zbiórkach po rzutach osobistych rywali. Wsparcia pozbawiony był Mateusz Ponitka, tymczasem wśród miejscowych oprócz solidnego przez cały mecz Govensa rozkręcili się Zoltan Perl i David Vojvoda. Biało-czerwoni po trzydziestu minutach przegrywali już 12 punktami.
Nadzieję w serca polskich kibiców wlały przewinienia Węgrów w ostatniej części gry. Po zaledwie półtorej minuty gry gospodarze mieli ich na koncie już pięć. Choć miejscowi cały czas "pomagali" biało-czerwonym swoimi błędami, Polacy nie potrafili z tego skorzystać. Z linii rzutów wolnych mylił się nawet Ponitka, mnożyły się też kolejne nietrafione próby spod samego kosza. Po "trójce" Łukasza Koszarka (dopiero trzeciej naszej reprezentacji w całym meczu) w 36. minucie i poprawce z rzutów wolnych Przemysława Zamojskiego zespół Mike'a Taylora tracił już tylko 6 punktów, w dodatku Karol Gruszecki wychodził z kontrą 1 na 1 z Govensem. Nie trafił on, ani spod kosza po chwili Jakub Wojciechowski. Za trzy rzucił za to Vojvoda, faktycznie rozstrzygając kwestię zwycięstwa.
Z fatalną skutecznością nieco powyżej 30% Polacy mogą się cieszyć, że przegrali mniejszą różnicą punktów, niż w pierwszym starciu z Węgrami w Bydgoszczy. Zwycięstwo w poniedziałek mogło jednak nie tylko zapewnić awans naszym koszykarzom do kolejnej fazy eliminacji, ale i ustawić ich w niej w dobrej pozycji wyjściowej, pozwalającej realnie myśleć o szansach na awans do mistrzostw świata.