To był dzień, którego kibice koszykówki nad Wisłą wypatrywali od dawna. Od momentu, kiedy karierę zakończył Marcin Gortat, nie było polskiego koszykarza w NBA. Teraz można wyzerować liczniki.
Sochan na debiut musiał poczekać trochę dłużej, bo z powodu Covid-19 nie mógł wystąpić w meczach Ligi Letniej. Przeciwko Houston Rockets wszedł na parkiet w drugiej kwarcie, po raz pierwszy dostał piłkę dopiero po kilku minutach i najpierw spudłował za trzy punkty, a później miał stratę.
Widać, że w Spurs trwa przebudowa. Sochan powinien być ważną postacią w zespole
Im dłużej jednak trwało spotkanie, tym Sochan prezentował się lepiej, zwłaszcza w obronie. Pokazał, że mierząc ponad 2 metry, jest na tyle szybki i zwrotny, że może zatrzymać wchodzącego pod kosz niższego gracza.
Potrafi też udzielać pomocy blisko obręczy, bo później zablokował Josha Christophera. Jego dobra gra w obronie, kolorowa fryzura i numer „10” na koszulce Spurs od razu budzą skojarzenia z Dennisem Rodmanem.
Pod koszem rywali Sochan nie był aż tak aktywny. Rzucał cztery razy, trafił dwukrotnie. Zgromadził pięć punktów, cztery zbiórki, trzy bloki i przechwyt. Miał też dwie straty i cztery faule.
Widać, że w Spurs trwa przebudowa. Atak był chaotyczny, a zawodnicy Gregga Popovicha najczęściej decydowali się na rzuty za trzy punkty. W całym spotkaniu podjęli aż 42 takie próby, z których trafili ledwie 11.
Pewien wpływ na to miał na pewno brak na parkiecie liderów: Josha Primo i Keldona Johnsona, którzy wracają do zdrowia.
Sochan powinien być ważną postacią w zespole. Polak został wybrany z wysokim, dziewiątym numerem w drafcie i już po tym widać, że w Teksasie bardzo na niego liczą.
Niebawem przed Sochanem kolejne wyzwania – Popovich mówił niedawno o „wrzucaniu młodych w środek pożaru, żeby zobaczyć, kto przetrwa” – w startującym 18 października sezonie. Już dzień później pierwszym rywalem Spurs będą Charlotte Hornets.