Cavaliers wygrali serię z Toronto Raptors 4:0. Raptors to po naszemu Dinozaury. Jeden z amerykańskich dziennikarzy celnie zauważył, że wyglądało to tak, jakby LeBron wszedł do parku jurajskiego i po prostu rozniósł wszystkie dinozaury, pourywał im łby i roztrzaskał o ziemię.
Raptors byli kompletnie bezradni. Właściwie to nie powinno dziwić, LeBron niszczy ich trzeci sezon z rzędu, ale tym razem miało być inaczej. Drużyna z Kanady była najlepsza na Wschodzie po sezonie zasadniczym, jej liderzy Kyle Lowry i DeMar DeRozan – gwiazdy NBA – zapowiadali, że w tym roku interesuje ich tylko mistrzostwo.
Biedacy, może myśleli, że LeBron i Cavaliers nie staną na ich drodze? Właściwie niewiele brakowało, żeby tak się stało. W pierwszej rundzie Cavaliers pokonali zespół Indiana Pacers dopiero w siódmym, decydującym meczu. Oczywiście jego bohaterem był LeBron, który zdobył 45 punktów.
Rajd lewą stroną
W rywalizacji z Raptors było mniej emocji. Drużyna z Cleveland wygrała dwa pierwsze mecze na parkiecie rywali. W trzecim postawieni pod ścianą Raptors (gra toczy się do czterech zwycięstw) walczyli jak natchnieni.
Na siedem sekund przed końcem meczu na tablicy wyników widniał remis. LeBron wziął piłkę w swoje ręce i rozpoczął rajd lewą stroną boiska. Wydawało się, że będzie wbijał się pod sam kosz, ale wyskoczył w górę wcześniej, na chwilę zawisł w powietrzu, po czym rzucił delikatnie, o tablicę i trafił równo z końcową syreną. Koszykarze Raptors zwiesili głowy. Jak z nim wygrać? W czwartym meczu już się nie podnieśli, zostali zdemolowani.