Eurobasket: Polacy wyglądali tak, jakby byli oswojeni z porażkami

Wniosek po niepowodzeniu w mistrzostwach Europy: najlepsze zespoły poznaje się po tym, jak kończą. Polacy kończyli źle.

Aktualizacja: 07.09.2017 23:04 Publikacja: 07.09.2017 19:13

Eurobasket: Polacy wyglądali tak, jakby byli oswojeni z porażkami

Foto: AFP

Zanim w reprezentacji nastał Amerykanin Mike Taylor (2014), władze koszykarskiego związku zmieniały trenerów jak rękawiczki, bez żadnej koncepcji. Koncepcje, na ogół różne, mieli za to trenerzy. Najlepsi zawodnicy, też z różnych powodów, rzadko grali razem.

Taylorowi udało się zebrać najlepszych i stworzyć w kadrze oraz wokół niej dobrą atmosferę. Miał pod opieką grupę zawodników ze znacznym potencjałem, występujących w niezłych klubach, grali ze sobą już na poprzednich ME. Dwa lata temu postraszyli Francuzów (zresztą podobnie jak tym razem) i Hiszpanów, wyszli z grupy, potem przegrali, ale walczyli jak lwy.

Zdawało się, że doświadczeni i zgrani, w tym roku mogą osiągnąć lepszy wynik. Ale balonu oczekiwań nikt nie pompował, tłumaczyć niepowodzenia stresem spowodowanym oczekiwaniami nie sposób. Nie było Marcina Gortata i Macieja Lampego, ale trudno powiedzieć, czy z nimi kadra grałaby lepiej.

Głowa Taylora raczej nie spadnie, chociaż niektórzy już się tego domagają, bo przed EuroBasketem PZKosz przedłużył z nim kontrakt. To decyzja motywowana pewnie tym, by trener miał komfort pracy, a zawodnicy kontynuację, której kiedyś tak bardzo brakowało.

Czy to jest wina trenera, że Łukasz Koszarek jest od lat najlepszym polskim rozgrywającym i nie widać następców? Czy inny trener wykrzesałby z tej grupy więcej? Tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że polscy zawodnicy mają braki techniczne i na tym poziomie już żaden trener nie pomoże. Czy Taylor podjął jakąś złą decyzję? Nie wziął do Helsinek trzeciego rozgrywającego, co odbiło się czkawką, kiedy kontuzji doznał A.J. Slaughter, ale czy niedoświadczony rozgrywający by pomógł, kiedy właśnie doświadczenia brakowało najbardziej?

Polacy zdecydowanie wygrali z Islandczykami i wyraźnie przegrali ze Słoweńcami. W pozostałych trzech meczach mieli szanse na zwycięstwo. Z Francuzami przegrali nieznacznie w końcówce, Grekom nie sprostali w czwartej kwarcie, gdy byli już po kuriozalnej końcówce meczu z Finlandią, kiedy stracili w 90 sekund dziewięciopunktowe prowadzenie. Pięć strat w ciągu jednej minuty to katastrofa wymykająca się racjonalnej ocenie.

Czego brakło do awansu? A może kogo? Słoweńcy mają Gorana Dragicia, który jest gwiazdą Miami Heat, Francuzi Evana Fourniera, czołowego gracza Orlando Magic, Finowie Lauri Markkanena, który zagra w Chicago Bulls, a Grecy Jorgosa Papajanisa, który grał w Sacramento Kings, a w reprezentacji siedzi na ławce rezerwowych. W przypadku każdej z tych drużyn można by wymieniać kolejnych zawodników z NBA albo Euroligi.

My mamy niezłych graczy, którzy mieli swoje momenty. W miarę równo grał Adam Waczyński, Tomasz Gielo potrafił na pewien czas wyłączyć z gry Markkanena, Aaron Cel miał serię rzutów za trzy punkty przeciwko Francji, Mateusz Ponitka czasami efektownie wchodził pod kosz, Damian Kulig zagrał mecz życia z Grecją. Natomiast ci, którzy chcieli widzieć Przemysława Karnowskiego w NBA, musieli być rozczarowani.

Dobrze się Polaków oglądało, chociaż momenty świetnej gry przeplatali fatalnymi stratami i pudłami spod kosza, przestrzelonymi wolnymi, błędami kroków albo rzucaniem piłki w aut. Wyglądało to tak, jakby naszym zawodnikom w kluczowych momentach w oczy zaglądał strach, jakby byli z przegrywaniem oswojeni.

Co dalej z tą drużyną? Średnia wieku wynosi 27 lat. Ekscytujemy się, że mamy ciągle młodych wicemistrzów świata do lat 17 z 2010 roku (Karnowski, Ponitka, Gielo), a tymczasem Słoweńcy mają Lukę Doncicia, który ma 18 lat i już jest gwiazdą.

Rewolucji pokoleniowej nie będzie, bo lepszych od obecnych reprezentantów nie ma i szybko raczej się nie pojawią. Następny EuroBasket dopiero za cztery lata. Za to już w listopadzie rozpoczynają się kwalifikacje do MŚ. Przeciwnikami Polski w pierwszej fazie będą Litwa, Węgry i Kosowo. W pierwszych meczach nie zagrają koszykarze NBA ani – prawdopodobnie – Euroligi. Polscy kibice koszykówki znowu będą żyli nadzieją. Ale prawda jest taka, że mocarstwowe ambicje należy zastąpić ciężką pracą u podstaw.

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej"

Zanim w reprezentacji nastał Amerykanin Mike Taylor (2014), władze koszykarskiego związku zmieniały trenerów jak rękawiczki, bez żadnej koncepcji. Koncepcje, na ogół różne, mieli za to trenerzy. Najlepsi zawodnicy, też z różnych powodów, rzadko grali razem.

Taylorowi udało się zebrać najlepszych i stworzyć w kadrze oraz wokół niej dobrą atmosferę. Miał pod opieką grupę zawodników ze znacznym potencjałem, występujących w niezłych klubach, grali ze sobą już na poprzednich ME. Dwa lata temu postraszyli Francuzów (zresztą podobnie jak tym razem) i Hiszpanów, wyszli z grupy, potem przegrali, ale walczyli jak lwy.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Koszykówka
Jeremy Sochan w reprezentacji Polski. Pomoże nam obywatel świata
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Koszykówka
Marcin Gortat na świeczniku. Docenił go nawet LeBron James
Koszykówka
Jeremy Sochan pomoże reprezentacji i zagra w Polsce. Zabierze nawet kucharza
Koszykówka
NBA. Jeremy Sochan lepszy od Brandina Podziemskiego. Zdobył 20 punktów
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Koszykówka
Reprezentacja polskich koszykarzy czeka na lwa. Czy będzie nim rewelacyjny debiutant NBA?