Trzy lata temu Vingegaard odniósł pierwsze zwycięstwo w wyścigu rangi World Tour, podczas Tour de Pologne, przy kościele św. Kazimierza Królewicza w Kościelisku. Wygrał najtrudniejszy etap – z Zakopanego do Kościeliska. Podczas dekoracji, gdy założył żółtą koszulkę lidera, nawet jak na kolarza wydawał się zbyt drobny, podczas konferencji zbyt nieśmiały, by można było mu wróżyć wielką przyszłość.
– Nie lekceważcie go, pracujemy nad nim, to nasza przyszłość, kryje się w nim bestia – mówił wtedy dziennikarzom polski masażysta grupy Jumbo - Visma Michał Szyszkowski. Kolejny etap Tour de Pologne nie potwierdził tej prognozy. Vingegaard spadł na 26. miejsce, choć miał jechać po zwycięstwo w całym wyścigu.
taką przewagę ma Jonas Vingegaard nad Tadejem Pogacarem
Szefowie holenderskiej grupy właśnie z Tour de Pologne uczynili poligon doświadczalny dla Duńczyka. Znali jego możliwości fizyczne, ale też wiedzieli, że słabo radzi sobie z presją. Zatrudnili psychologa, oddelegowali specjalnie do niego trenera kolarskiego (Tima Heemskerka), który spędzał na rozmowach z nim długie godziny. Wszystko po to, aby w decydujących momentach nie zaprzepaszczał swoich szans.
W czwartek na jednym z najtrudniejszych etapów Tour de France Vingegaard znów miał wielką okazję. Na alpejską przełęcz Granon wspinał się wspólnie z – wydawało się niezagrożonym – liderem wyścigu Pogacarem i jego pomocnikiem Rafałem Majką. Zaryzykował i oderwał się od tej dwójki. – Wiedziałem, że jeśli nie spróbuję, to nigdy nie wygram. Drugie miejsce też jest dobre, ale miałem je już w zeszłym roku. Chciałem spróbować powalczyć o zwycięstwo. I zrobiłem to – mówił po finiszu na Granon.