W sobotę Kamil Stoch był pierwszy, przed Stefanem Kraftem i Karlem Geigerem, w niedzielę, gdy o porównywalne warunki skoków było znacznie trudniej – dziewiąty. Na podium za Japończykiem stanęli Peter Prevc i, po raz pierwszy młody Austriak Jan Hoerl.
Lider polskiej drużyny wyjeżdża ze Szwajcarii z przekonaniem, że skacze dobrze, choć drugiego dnia przesadnego entuzjazmu nie prezentował.
– Przez cały weekend wykonałem właściwą pracę. Skoki były dobre, czasem bardzo dobre, choć w niedzielę miałem nieco mniej energii, także dlatego, że dzień się skończył późno, po konferencji prasowej, po wielu wywiadach i kontroli antydopingowej. Forma jest. To, co zrobiłem wcześniej, zaczyna dawać owoce. Jestem spokojny. O wietrze nic nie powiem, bo nie mam nań wpływu – mówił Stoch do kamer telewizyjnych.
A nie wspominać o wietrze było naprawdę niełatwo. Niedzielne skoki w Engelbergu zaczęły się od niespokojnego patrzenia w pochmurne niebo nad Gross-Titlis-Schanze. Kwalifikacje ruszyły o planowanej porze, ale po 17 skokach (żadnym polskim) jury się poddało. Serię przerwano, do pierwszej serii konkursowej dopuszczono wszystkich, czyli 63 skoczków.
Potem oglądaliśmy klasykę tej zimy: jednemu wiało pod narty, za chwilę drugiemu w plecy, belka sunęła w górę i w dół.