Należy to zapamiętać – medal był bardzo blisko. Kowalczyk wygrała eliminacje, potem ćwierćfinał i półfinał. Biegała dynamicznie i skutecznie.
Skład finału dobrze oddawał sytuację w kobiecych biegach: cztery Norweżki, obok Bjoergen mistrzyni olimpijska Maiken Caspersen Falla, nowa w tym towarzystwie Kari Vikhagen Gjeitnes, Ingvild Flugstad Oestberg, oraz Szwedka Stina Nilsson i Polka.
Mimo norweskich przewag można było wierzyć, że pani Justyna stanie na podium, że trzy tygodnie spokojnych treningów dały efekt. Niestety, straciła medal już na starcie. Nie wytrzymała zrywu Nilsson i Norweżek, na pierwszym zakręcie była ostatnia i od razu musiała myśleć o odrabianiu strat. Robiła to, do czego zmusiła ją sytuacja – biegła po zewnętrznych torach, dokładała niepotrzebne metry, próbowała wyprzedzania na podbiegach.
Ten wysiłek kosztował za dużo, wystarczył na wyprzedzenie dwóch rywalek, ale oddechu zabrakło na ostatniej prostej. Marit Bjoergen wygrała po profesorsku, zaatakowała z trzeciej pozycji we właściwej chwili, na przedostatniej prostej była już pierwsza, dopilnowała szybkiego wejścia w finałowy zakręt na mostku i wybiegła na ostatnią prostą jako liderka. Szwedzi mieli satysfakcję, gdyż Nilsson zabrała na ostatnich metrach srebro Falli.
Wcześniej, w kwalifikacjach, Justyna Kowalczyk ruszyła z czerwonej bramki z dawno niewidzianą energią, po trzech minutach już była z powrotem przed trybunami stadionu Lugnet. Zegar pokazał 3.24,89 min.
Szybko się okazało, ile ten czas jest wart. Sprinterki wbiegały na metę jedna za drugą, lecz tablica wyników wciąż wyglądała jak za dawnych dobrych lat: pierwsza Kowalczyk, za nią, ze stratą mniejszą niż sekunda, Falla, Gjeitnes i Oestberg, potem Nilsson. Dopiero szósta Bjoergen – 2,54 s straty do Polki.
Na 30. miejscu, ostatnim dającym awans do ćwierćfinałów, znalazła się Ewelina Marcisz (3.36,71). Sylwia Jaśkowiec była 33., Kornelia Kubińska 35. – obie skończyły czwartkowe starty po eliminacjach.