Wsadził Anglię na rower

Kiedy wygrał Tour de France, dostał tytuł szlachecki. W niedzielę ostatni raz pojedzie w wyścigu na szosie, legendarnym Paryż-Roubaix.

Aktualizacja: 09.04.2015 16:15 Publikacja: 08.04.2015 20:18

Bradley Wiggins

Bradley Wiggins

Foto: AFP

Wyboru dokonał starannie i świadomie. Na koniec kariery spełnia marzenia z dzieciństwa. Niedawno podczas wywiadu pokazał dziennikarzowi „Guardiana" kasety VHS z nagraniami francuskiego klasyku z lat 90., kiedy w deszczu, a czasami w mrozie, jazdę po brukach wygrywali Gilbert Duclos-Lassalle, Andrij Czmil, Johan Museeuw. – To najtrudniejszy, ale zarazem najpiękniejszy wyścig. Jedyny poza Tour de France, w którym kolarz jedzie także wtedy, kiedy nie ma szans na zwycięstwo. Nie chce zejść z trasy, tylko wjechać na welodrom i kiedyś sobie powiedzieć: „Tak, ukończyłem Paryż-Roubaix" – opowiada.

Tylko po to, aby jeszcze raz wziąć udział w „Piekle Północy", postanowił przedłużyć o cztery miesiące kontrakt z zespołem Sky. W zeszłym roku – bez specjalnego przygotowania – pojechał na tyle dobrze, że zajął dziewiąte miejsce. Był pierwszym od 1992 roku zwycięzcą Tour de France, który znalazł się w czołowej dziesiątce. W tym sezonie poświęcił się specjalistycznym treningom, sprawdzał się w najważniejszych flandryjskich klasykach, chce prestiżowym zwycięstwem ukoronować piękną karierę. Potem podejmie nowe wyzwania. Na szosie pojedzie jeszcze w lokalnym angielskim wyścigu Tour of Yorkshire, ale ten start służyć będzie już tylko marketingowym celom – promocji własnej grupy WIGGINS. Kolejny etap to powrót tam, skąd wyrósł – na tor. W Rio de Janeiro zamierza powalczyć o kolejny, czwarty złoty medal olimpijski w tej specjalności (w wyścigu na dochodzenie), a przedtem jeszcze pobić rekord świata w jeździe godzinnej.

Depresja mistrza

Zawsze miał pod górkę. Wychował się w kraju, w którym w latach 90. kolarstwo było podrzędną dyscypliną sportu. Jego rówieśnicy z północnego Londynu marzyli o grze w Arsenalu albo Tottenhamie i zdobyciu Pucharu Anglii, zapisywali się do szkółek piłkarskich. Traktowali go jak dziwaka, bo on nad łóżkiem wieszał plakaty Miguela Induraina i Johana Museeuwa i w końcu odwiedził najbliższy welodrom. To była wielka miłość od pierwszego wejrzenia. Prawdziwa pasja. Do dziś zna zwycięzców najważniejszych wyścigów, skład każdej grupy. – Kiedy nocowaliśmy w jednym pokoju, po prostu mnie zszokował. Pamiętał kolor butów, w jakich wygrywałem Tour des Flandres – wspomina francuski kolarz Jacky Durand.

Na igrzyskach w Atenach w 2004 roku wywalczył na torze trzy medale, w tym jeden złoty. „Pomyślałem wtedy, żegnajcie moje 1,5 tysiąca funtów na miesiąc. Zaczyna się nowe życie, ale rzeczywistość była zupełnie inna" – wspomina w autobiografii. Po kolejnych sukcesach – medalach mistrzostw świata i igrzyskach w Pekinie (2008) – jego sytuacja materialna wcale się nie poprawiała. „Byłem żonaty, miałem dwójkę dzieci i nie miałem funta w kieszeni. Pytałem, co miałem robić, żeby wyżywić rodzinę?".

Wpadł w depresję. Smutek i frustrację topił w alkoholu. Wspominał, jak po igrzyskach w Atenach rankiem zachodził do pubu i wypijał parę kufli piwa, wieczorem do menu obowiązkowo dodawał wino. Obok siedziała ciężarna żona. Ale nadal trenował, nie miał innego pomysłu na życie.

Sidła alkoholizmu zastawiła na niego nie tylko bieda, ale i geny. Jego ojciec Gary był niezłym australijskim kolarzem torowym, pił jednak na umór. Matka, Angielka, nie zniosła długo nałogu życiowego partnera. Po dwóch latach związku wyprowadziła się z małym Bradleyem z Belgii, gdzie się poznali, i zamieszkała w północnym Londynie. Gary wkrótce wrócił do ojczyzny. W 2008 roku został znaleziony przez policję na ulicy w pobliżu baru. Zakrwawiony, z rozwaloną głową. Zmarł kilka godzin później. Przy sobie miał artykuły o sukcesach syna. Bradley nie poleciał na pogrzeb ojca. – Mam tylko szacunek do tego, jakim był kolarzem, ale nie szanowałem go jako człowieka. Nie uważam, żebym miał ojca – wspominał.

Perła w koronie

Jedynym pomysłem, by ze swojej pasji uczynić nieźle płatny zawód, było poświęcenie się kolarstwu szosowemu. W Anglii nie było jednak dobrej grupy zawodowej. Jeździł najpierw we francuskich zespołach, potem amerykańskich. W 2010 roku powstała grupa Sky, sponsorowana przez największą brytyjską stację telewizyjną.

Na pierwszą prezentację kolarze przylecieli helikopterami. W konferencji prasowej uczestniczyło kilkuset dziennikarzy. Sky uruchomił równocześnie program budowy nowoczesnej struktury kolarskiej w całym kraju. Wszystko po to, żeby zgarnąć jak najwięcej medali na igrzyskach olimpijskich i by Brytyjczyk wygrał Tour de France. – Powstał najlepszy projekt na świecie, z wczesną identyfikacją talentów, szkoleniem zawodników od podstaw najpierw na torze, a potem na szosie. To przykład godny naśladowania. Oni przeznaczają na kolarstwo kilkadziesiąt milionów euro rocznie, Sky zatrudnia około 70 pracowników, trenerów, masażystów, obsługę techniczną. Dla przykładu podam, że Polski Związek Kolarski zaledwie kilku – mówi dyrektor PZKol. Andrzej Piątek.

Wiggins rok przed powstaniem brytyjskiego potentata błysnął w Tour de France, skończył najbardziej prestiżową wieloetapówkę na podium. Medialnemu koncernowi spadł z nieba. Był dla nich kolarzem pierwszego wyboru. Od tej pory, jeśli pił alkohol, to wyłącznie szampana na podium najważniejszych kolarskich imprez. W życiu jechał już z górki. W 2012 roku wygrał jako pierwszy Brytyjczyk Wielką Pętlę, na igrzyskach w Londynie – podczas których rozpoczął ceremonię otwarcia – sięgnął po złoto w jeździe indywidualnej na czas. W sumie olimpijskich medali ma siedem.

Głównie dzięki jego sukcesom Brytyjczycy zachowują się tak, jakby wymyślili kolarstwo. W ostatnich latach jest to najszybciej rozwijająca się dyscyplina sportu na Wyspach. Prawdziwe imperium. Perła w sportowej koronie. W ubiegłym roku liczba licencji zawodniczych przekroczyła 120 tysięcy, a w 2010 roku wynosiła zaledwie 40 tys. Certyfikatów jest już więcej niż we Francji, największym z kolarskich krajów. Pięć lat temu 1,3 miliona Brytyjczyków deklarowało, że regularnie jeździ na rowerze, dziś jest ich już 2,1 miliona. Na trasy angielskich etapów ubiegłorocznego Tour de France wyległo ponad 3 miliony widzów.

Niespełna 35-letni kolarz, choć ostatnio jego forma na szosie słabnie, czerpie profity z rosnącej popularności dyscypliny i własnej. Pomogła mu w tym także oryginalna osobowość i zainteresowania. Wygląd, z charakterystycznymi bokobrodami, które ostatnio jednak przysłoniła gęsta broda i niegrzeczna fryzura, to naśladownictwo ruchu Mod z lat 60., znanego dobrze z filmu „Quadrophenia". Tę samą inspirację dla swojej twórczości czerpał Liam Gallagher z grupy Oasis. Niczym młody buntownik kolarz nie kryje się ze swoimi lewicowymi poglądami. „Możemy odjąć sobie słowo »Wielka«" – skomentował wybór Davida Camerona na premiera Wielkiej Brytanii.

Dawno zapomniał już o biedzie. W Sky, nie licząc dodatkowych kontraktów reklamowych, zarabiał do tej pory 4 miliony euro rocznie. Jemu, mieszkańcowi biednej dzielnicy Kilburn, której mieszkańcy „albo zostają sprzedawcami, albo robotnikami", królowa Elżbieta nadała w 2013 roku tytuł szlachecki. Sir Bradley Wiggins może się więc oddać bez obaw swoim pasjom – kolekcjonowaniu gitar, skuterów i ściganiu się na torze. Ale najpierw ma w niedzielę wygrać Paryż-Roubaix. Szlachectwo zobowiązuje.

Wyboru dokonał starannie i świadomie. Na koniec kariery spełnia marzenia z dzieciństwa. Niedawno podczas wywiadu pokazał dziennikarzowi „Guardiana" kasety VHS z nagraniami francuskiego klasyku z lat 90., kiedy w deszczu, a czasami w mrozie, jazdę po brukach wygrywali Gilbert Duclos-Lassalle, Andrij Czmil, Johan Museeuw. – To najtrudniejszy, ale zarazem najpiękniejszy wyścig. Jedyny poza Tour de France, w którym kolarz jedzie także wtedy, kiedy nie ma szans na zwycięstwo. Nie chce zejść z trasy, tylko wjechać na welodrom i kiedyś sobie powiedzieć: „Tak, ukończyłem Paryż-Roubaix" – opowiada.

Tylko po to, aby jeszcze raz wziąć udział w „Piekle Północy", postanowił przedłużyć o cztery miesiące kontrakt z zespołem Sky. W zeszłym roku – bez specjalnego przygotowania – pojechał na tyle dobrze, że zajął dziewiąte miejsce. Był pierwszym od 1992 roku zwycięzcą Tour de France, który znalazł się w czołowej dziesiątce. W tym sezonie poświęcił się specjalistycznym treningom, sprawdzał się w najważniejszych flandryjskich klasykach, chce prestiżowym zwycięstwem ukoronować piękną karierę. Potem podejmie nowe wyzwania. Na szosie pojedzie jeszcze w lokalnym angielskim wyścigu Tour of Yorkshire, ale ten start służyć będzie już tylko marketingowym celom – promocji własnej grupy WIGGINS. Kolejny etap to powrót tam, skąd wyrósł – na tor. W Rio de Janeiro zamierza powalczyć o kolejny, czwarty złoty medal olimpijski w tej specjalności (w wyścigu na dochodzenie), a przedtem jeszcze pobić rekord świata w jeździe godzinnej.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Inne sporty
Bratobójcza walka o igrzyska. Polacy zaczęli wyścig do Paryża
kolarstwo
Katarzyna Niewiadoma wygrywa Strzałę Walońską. Polki znaczą coraz więcej
Inne sporty
Paryż 2024. Tomasz Majewski: Sytuacja w Strefie Gazy zagrożeniem dla igrzysk. Próba antydronowa się nie udała
Inne sporty
Przygotowania Polski do igrzysk w Paryżu. Cztery duże szanse na złoto
Inne sporty
Kłopoty z finansowaniem żużla. Państwowa licytacja o Zmarzlika