25-letni Meksykanin, mistrz świata wagi średniej (WBC), przegrał w trwającej od dziesięciu lat zawodowej karierze (co jest swoistym fenomenem) tylko z Floydem Mayweatherem Jr.
Wygrał, między innymi z wielkimi gwiazdami, Shane Mosleyem i Miguelem Angelem Cotto. Dziś, gdy nie ma już Mayweathera Jr (ale zamierza wrócić), gdy Manny Pacquiao też zapowiedział, że przechodzi na emeryturę, to on jest królem pay per view (telewizja płać i oglądaj) i generuje największe zyski. I chociażby dlatego, budzi tak wielkie zainteresowanie, szczególnie swoich rodaków.
W meksykańskie święto, Cinco de Mayo, swoje walki toczył Mayweather Jr. Teraz przyszedł czas Alvareza. Tym razem jednak nie słynny MGM Grand w Las Vegas będzie gościł pięściarzy, tylko nowa, T-Mobile Arena, mogąca pomieścić jeszcze więcej kibiców. Meksykanie zapewne zdominują w niej Anglików.
Czy 29-letniego Amira Khana stać na zwycięstwo? Talentu mu nie brakuje, miał przecież zaledwie 17 lat, gdy na igrzyskach w Atenach (2004) walczył w finale wagi lekkiej z Kubańczykiem Mario Kindelanem. Wygrał wtedy pierwszą rundę, ale złoty medal zdobył jednak kubański mistrz. Na zawodowych ringach Khan poznał już gorycz porażki, pokonali go Breidis Prescott, Lamont Peterson i Danny Garcia, ale mistrzowskie tytuły w wadze junior półśredniej i 31 zwycięskich pojedynków (19 przed czasem) świadczą o jego klasie.
- Brak strachu był moją zgubą w przeszłości. W walce z Alvarezem lęk będzie mi towarzyszył od pierwszego gongu i stanie się moim sprzymierzeńcem. Mam świadomość co mi grozi w starciu z „Canelo”, więc będę się wystrzegał niebezpieczeństw – mówi Amir Khan i dodaje, że w nowej wadze czuje się znakomicie.