Mecz na japońskim stadionie chyba nie będzie pamiętany z powodu nadzwyczajnych emocji gry. Opinie były zgodne: to było starcie świetnej obrony z przeciętnym atakiem. Anglicy, typowani do zwycięstwa, przegrali pierwszą połowę 6:12, w drugiej, gdy rywale do skutecznych rzutów karnych dołożyli dwa przyłożenia, stracili wiarę w sukces.
Znacznie więcej wzruszeń było po spotkaniu. Nowy prezydent Republiki Południowej Afryki Cyril Ramaphosa przyleciał do Japonii i po 80 minutach mógł cieszyć się z 57 milionami rodaków, a także przyjąć gratulacje księcia Harry'ego reprezentującego królową Elżbietę II oraz wręczyć mistrzom puchar.
Trzecie zwycięstwo rugbystów RPA stało się, jak dwa poprzednie, opowieścią o wielu wątkach, tylko w małej części sportowych. Rugby na południu Afryki długie lata było wyłącznie sportem białych, jednym z najmocniejszych świadectw apartheidu. Sukces z 1995 roku, gdy Nelson Mandela w koszulce reprezentacyjnej wręczył Puchar Webba Ellisa kapitanowi Francoisowi Pienaarowi, według wielu oznaczał prawdziwy początek jednoczenia kraju.
Jest postęp na tej sportowej drodze, choć przesadą byłoby stwierdzenie, że był nagły. W Johannesburgu 24 lata temu w drużynie Springboks grał jeden czarnoskóry gracz – Chester Williams. Podczas drugiego triumfu w 2007 roku w Paryżu, gdy prezydent Thabo Mbeki poszedł w ślady Mandeli i obejmował kapitana Johna Smita, w startowej piętnastce RPA było ich raptem dwóch.
W Jokohamie trener Rassie Erasmus na początku finału posłał jednak na boisko siódemkę czarnych rugbystów, wśród nich Makazole Mapimpiego i Cheslina Kolbego, którzy wykonali kluczowe przyłożenia, więc nikt nie mógł sugerować, że trener kierował się przy ustalaniu składu rasowymi parytetami.