Dyskwalifikacje w skokach narciarskich czasem się zdarzają, ale to, co działo się w pierwszym konkursie pucharowym na fińskiej skoczni Rukatunturi, zdecydowanie przerosło normy: pan Gratzer za pomocą aparatu do mierzenia przepuszczalności powietrznej kombinezonów zdyskwalifikował w sobotę piątkę skoczków, trzech z Norwegii i dwóch ze Słowenii.
Najpierw pozbawił szansy walki o zwycięstwo liderów po pierwszej serii – Roberta Johanssona i Johanna Andre Forfanga, potem dodał jeszcze bardziej pikantną decyzję po serii finałowej – w zasadzie zdjął z podium drugiego w konkursie Mariusa Lindvika i trzeciego Petera Prevca, by na koniec po kilku kolejnych minutach zdyskwalifikować ósmego w klasyfikacji (przed karami) – Anze Semenica.
Wszystkie te rozstrzygnięcia znacząco zmieniły klasyfikację: ostatecznie Daniel Andre Tande wygrał drugi konkurs tej zimy przed Austriakiem Philippem Aschenwaldem i Słoweńcem Anze Laniskiem, do tego wszyscy z serii finałowej, którzy byli w tabeli wyników za Semenicem – wśród nich cała polska szóstka z kadry A – awansowali o trzy miejsca i zyskali parę punktów.
W ten sposób Dawid Kubacki był 12., Piotr Żyła 13., Kamil Stoch 16., Maciej Kot 18., Stefan Hula 22. i Jakub Wolny 27. Polacy nie skakali z błyskiem, na jaki czekają kibice. W statystykach zostaną jednak informacje, że było w miarę dobrze, choć nie było.
Bohaterem w Ruce został doświadczony pan Gratzer, rówieśnik dyrektora FIS Waltera Hofera, bardzo zasłużona postać w świecie skoków. Po jego akcjach austriacki trener Norwegów Alexander Stöckl ruszył w towarzystwie Hofera szybko wyjaśniać sprawę, ale gdy dowiedział się, że w kombinezonach norweskiej trójki zawiodły nogawki – wszystkie miały zbyt małą przepuszczalność, wcale nie protestował.