– Mamy coraz więcej zadań, jest coraz więcej miejsc do ochrony i osób, którym ona przysługuje – mówi „Rzeczpospolitej" wieloletni pracownik Biura Ochrony Rządu. A rąk do pracy brakuje.
BOR liczy niewiele ponad 1800 funkcjonariuszy, powinno mieć ich natomiast prawie 2300, bo takie są potrzeby. W ubiegłym roku przyjęło tylko 106 nowych ludzi, w tym roku – nikogo.
20 proc. wakatów – tyle było w ubiegłym roku – to jak na służby mundurowe liczba gigantyczna. Jeszcze gorzej było w korpusie cywilnym BOR – tam ubytki kadrowe sięgnęły 25 proc.
Dlaczego BOR nie przyjmuje do służby? Mjr Patrycja Kozub z biura prasowego Biura Ochrony Rządu informuje „Rzeczpospolitą", że „bilans uzupełnienia potrzeb etatowych realizowany jest na podstawie średniorocznego limitu zatrudnienia wskazanego przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych". – A więc mimo potrzeb nie jest możliwe zwiększenie zatrudnienia – przyznaje.
Poseł Jarosław Zieliński (PiS) zażądał od szefowej MSW Teresy Piotrowskiej wyjaśnień w tej sprawie. – Gdybym był ministrem spraw wewnętrznych, to widząc 20–25 proc. wakatów w jednej ze służb, wszcząłbym alarm. Przecież to ewidentny sygnał, że ta formacja jest zdekompletowana, że nad tym nikt nie panuje, że nie ma nadzoru, który powinien ten gigantyczny problem kadrowy rozwiązać – denerwuje się Zieliński.
Sprawę pogarsza fakt, że w ostatnim czasie z BOR odeszło wielu doświadczonych funkcjonariuszy. – To dowód na to, że źle się tam dzieje – uważa poseł.
Trwa rok wyborczy, a to oznacza mnóstwo pracy dla oficerów BOR w terenie – tak było podczas kampanii wyborczej prezydenta Bronisława Komorowskiego. Teraz podobnie jest podczas licznych wyjazdów premier Ewy Kopacz, która co prawda podróżuje pociągami, ale wcześniej na miejsce musi jechać dodatkowa grupa funkcjonariuszy Biura. Przed szefową rządu w teren jadą trzy, cztery kolumny samochodów.