Pod koniec stycznia 1923 r. mieszkańcy Moskwy byli świadkami niecodziennego wydarzenia. Aktu tak bezprecedensowego, że wstrząsnął całym ZSRR, który dopiero co przeżył okrucieństwa wojny domowej. Doszło do sądu nad Bogiem, zresztą na podobny eksces zanosiło się od dawna.
Już w 1918 r. Włodzimierz Lenin jednym z pierwszych dekretów oddzielił Kościół od państwa, czym zainicjował pierwszą falę antyreligijnej nagonki. Po umocnieniu władzy w 1922 r. jego współpracownik Nikołaj Bucharin postawił na porządku dnia kolejne zadanie: „wysiedlenie bogów ze świątyń i przenosiny do piwnic historii". Ludowy komisarz (minister) oświaty Anatolij Łunaczarskij miał zorganizować specjalny trybunał, który osądzi bogów, kierując się rewolucyjnym poczuciem sprawiedliwości. I tak się stało rok później, a na miejsce farsy wybrano moskiewski klub garnizonowy.
Sąd nad Bogiem
Rozprawa nosiła znamiona przewodu sądowego, o czym informował wstrząśnięty korespondent gazety „Berliner Tagesblatt" obecny na widowni. Sowiecki rząd uznał, że ma wszelkie pełnomocnictwa do oskarżenia Boga o „przestępstwa przeciwko rodzajowi ludzkiemu" dokonane w skali, która później uzyska prawny status ludobójstwa.
Państwo reprezentował ludowy prokurator, a w imieniu oskarżonego wystąpili dwaj obrońcy. Co prawda z powodu kłopotów z fizyczną materializacją podsądnego jego miejsce zajmował egzemplarz Biblii. Jako świadkowie wystąpili Anatolij Łunaczarski oraz Lew Trocki, zwany „demonem rewolucji". Ostatni, jako zwierzchnik sił zbrojnych, zapewnił propagandową oprawę, którą stanowiło 5 tys. czerwonoarmistów.
Na początku rozprawy oskarżyciel występujący w imieniu „ruskiego ludu" przeczytał obszerną listę win, które zarzucał Bogu. Obrońcy przedstawili kontrargumenty, na czele z „niepoczytalnością oskarżonego, jaka miała być wynikiem odwiecznego szaleństwa". Była to zarazem jedyna przesłanka uznania boskiej niewinności.