„Bracia Lumiere”. Perły kinematografii

Pierwsza relacja dokumentalna, pierwszy filmowy gag, pierwsza komedia, pierwsza fabuła, pierwszy film z suspensem. Za sprawą dokumentu „Bracia Lumiere" po ponad 120 latach ich filmy zmartwychwstają, znów budząc zachwyt i niedowierzanie.

Publikacja: 18.07.2019 21:00

Kadr z dokumentu „Bracia Lumiere” (2016)

Kadr z dokumentu „Bracia Lumiere” (2016)

Foto: Kino Świat

Trudno uwierzyć, że pierwsze filmowe produkcje były aż tak dojrzałe w swej artystycznej formie. Każdy kadr był przemyślany, niemal doskonały, choć twórcy mieli zaledwie 50 sekund, by opowiedzieć historię. Niespełna minuta, siedemnaście metrów taśmy i brak wizjera, a zatem brak możliwości kontroli tego, co się filmuje. Trzeba było robić to z pamięci. Nikt jeszcze wtedy nie wymyślił techniki montażu, więc wszystkie filmy składały się z jednego ujęcia. Mimo tak wielu ograniczeń powstały prawdziwe dzieła sztuki.

Nieodparcie nasuwa się pytanie, czy dziś, w dobie wysoko rozwiniętej techniki zdjęciowej, kiedy cyfrowe oko kamery dba o każdy szczegół, reżyser zadałby sobie tyle trudu, by uzyskać podobny efekt. Zapewne nie pozwoliłby mu na to pośpiech i mały budżet. Bracia Lumiere nie musieli się tym martwić. Zamożność ich ojca pozwoliła im na twórczy rozwój, a niemal nieograniczone finanse na wielokrotne duble i zatrudnianie najzdolniejszych operatorów. Dlatego ujęcia do „Wyjścia robotników z fabryki", uznawanego za pierwszy film w dziejach kinematografii, były powtarzane wiele razy i powstały aż trzy wersje filmu. Dziś trudno już dociec, która z nich jest tą absolutnie pierwszą. Na drobne różnice między nimi wskazuje Thierry Frémaux, twórca dokumentu „Bracia Lumiere. Tak narodziło się kino". Wbrew pozorom pytanie o wersję pierwotną ma sens. Nie kwestia czasu jest tu jednak najważniejsza, ale uświadomienie sobie, że podejmując tyle prób, bracia szukali najlepszego światła, rozmieszczenia poruszających się w kadrze ludzi i pojawiających się w nim elementów. Oznacza to, że ich film był reżyserowany, a zatem chodziło o artyzm i piękno. Można więc uznać, że rejestracja rzeczywistości za pomocą kinematografu od samego początku nie była tylko dokumentalnym zapisem, ale czymś znacznie więcej.

Ożywiona fotografia

Do 1905 r. bracia Lumiere nakręcili ponad 1420 niespełna minutowych filmów. Najbardziej znane to wspomniane „Wyjście robotników z fabryki" (1895), „Wjazd pociągu na stację La Ciotat" (1896, pierwszy film, który przeraził widzów) i „Polewacz polany" (1895, scenka uznawana za pierwszy gag w historii kina). Reszty w większości nie znamy, a szkoda, bo wśród nich jest kilka godnych najwyższej atencji. Chociażby „Parada wózków w paryskim żłobku" (1897). Oczom widza ukazuje się grupa idących gęsiego opiekunek ubranych niczym pielęgniarki. Każda pcha wózek z dwójką dzieci. Jak zauważa Frémaux, kompozycja kadru przypomina wcześniejszą produkcję, czyli „Wjazd pociągu na stację La Ciotat". Tu jednak zamiast lokomotywy kadr przecinają pielęgniarki. Co w tym zdarzeniu zafascynowało operatora? I dlaczego bracia Lumiere zachowali to ujęcie? Może dlatego, że kiedy ostatnia pielęgniarka znika z kadru, nagle pojawia się w nim ledwo drepczące dziecko, które podąża w przeciwnym kierunku. Pierwszy w historii kina kontrapunkt? Pierwsza metafora filmowa? Każdy widz może poszukać własnej interpretacji, a na tym właśnie polega sztuka dokumentu w jej dojrzałej formie.

Weźmy kolejny „ożywiony" obraz. Tym razem bohaterami są ubogie dzieci robotników bawiące się na ulicy. Bracia Lumiere to uważni świadkowie swojej epoki, pokazujący ludzi, zdarzenia, zwyczaje, starannie dokumentujący codzienne życie ówczesnej Francji. Na początku filmowali głównie swoją rodzinę, z czasem wyszli na miasto, ustawiając kinematograf wszędzie tam, gdzie działo się coś ważnego lub interesującego. Co sprawiło, że w zabawie biednych dzieci z ulicy dostrzegli temat na film? Może to, że prawdziwy dokumentalista podejmuje tematy, które go w jakiś sposób zadziwiają, fascynują, przyciągają swoją niezwykłością. Ubóstwo tych dzieci było dla Lumiere'ów czymś niezwykłym, a zatem wartym zapamiętania. Jedno z dzieci jest bose, inne są ubrane bardzo skromnie. W ich zachowaniu widać nieśmiałość i wycofanie, a zabawa jest grzeczna i spokojna. Uwagę współczesnego widza przykuwa mała dziewczynka w podartej sukience, która trzyma w ręku coś na kształt wiatraczka. Pojawia się w kadrze na dalszym planie, po czym podchodzi kilka kroków do środka sceny. Zatrzymuje się, podnosi rączkę do ust, z ciekawością patrząc w obiektyw. Obok niej staje niewiele starszy chłopiec, który wygląda, jakby zrobił sobie przerwę w pracy. W ręku ma łopatę, która wcale nie przypomina zabawki. W spojrzeniach i twarzach tych dzieci jest pewna dojrzałość i powaga, którą czarno-biały film wyostrza jeszcze bardziej. Z dzisiejszej perspektywy ten film to jedna z bezcennych kart w kinematograficznej kronice życia francuskiego społeczeństwa.

Portret miasta

Bracia Lumiere to kronikarze swoich czasów, niezwykle zdolni, utalentowani, z niebywałym wyczuciem wagi tematu. Frémaux słusznie twierdzi, że wraz z ojcem stworzyli wyjątkowy portret miasta. W tej kategorii uwagę zwracają takie filmy, jak „Ładowanie kotła" i „Robotnicy naprawiający ulicę", a to ze względu na wręcz malarski charakter ujęcia. Nad naprawianą ulicą unoszą się kłęby dymu, a kocioł wygląda jak kosmiczna maszyna. Ale prawdziwie zaskakująco ułożony jest kadr w filmie przedstawiającym kopalnie w Carmaux. Plan jest w naturalny sposób podzielony na dwie części, w których dzieją się dwie różne akcje. Na dole robotnicy wyciągają z rozpalonego pieca koks, u góry zaś inni robotnicy pchają po torach wózki z węglem. Nawet współczesny widz musi być zafascynowany pomysłowością tego ujęcia, zwłaszcza że ciekawostką jest nie tylko podział na dwa równoległe plany, ale też to, że dolny przebiega jakby pionowo, natomiast górny pokazuje akcję w układzie poziomym. To rzeczywiście niezwykła obserwacja. Intuicja dokumentalisty zadziwia i budzi podziw, podobnie jak czystość tego skomplikowanego kadru.

Widać, że układ już wypróbowanego ujęcia spodobał się Lumiere'om, bo na podobnej zasadzie zbudowany jest film „Praczki nad rzeką" (1896). Tym razem dzieją się aż trzy zdarzenia jednocześnie, również ułożone jedno nad drugim. U góry jedzie wóz konny, poniżej stoją mężczyźni palący papierosy, a na samym dole widać praczki kucające w rzędzie i z zapamiętaniem wykonujące swoją pracę. O ile wiele wcześniejszych filmów to inscenizowane, perfekcyjnie zaplanowane ujęcia, o tyle tu z pewnością kadr jest czysto dokumentalnym zapisem prawdziwego zdarzenia. Operator specjalnie stanął na drugim brzegu rzeki, aby uchwycić jednoczesność zdarzeń. Nasuwa się konkluzja, że musiał mieć wytrawne oko, skoro w codziennym, rutynowym obrazku dostrzegł coś wartego utrwalenia. Ewidentnie nie chodzi tu jednak o sens tego, co widać, ale o zabawę formą, samą kompozycją ujęcia.

Uczta dla kinomana

Bracia Lumiere garściami czerpali ze znanych sobie rozwiązań artystycznych. Znajomość malarstwa i sztuki fotograficznej z pewnością pomagała im w komponowaniu kadrów, ale była też inspiracją wielu filmów. Doskonałym przykładem jest wspinaczka alpinistów, którą kilkadziesiąt lat wcześniej widzieli na fotografii braci Bisson. Dosłownie odtworzyli to, co zapamiętali ze słynnego zdjęcia. Na związki z malarstwem wskazują wspomniane „Praczki nad rzeką", nawiązujące do obrazu Edgara Degasa, a także film „Grający w karty", który niemal żywcem odwzorowuje obraz Paula Cezanne'a. Ujęcie przedstawia trzech mężczyzn podczas gry. To ojciec braci Lumiere wraz z ich teściem (ożenili się z dwiema siostrami) Alfonsem Wincklerem i przyjacielem Felicienem Treveyem. Inne filmy braci Lumiere noszą jednak znamiona abstrakcyjnego, ekspresjonistycznego widzenia świata, co dowodzi, że kinematografia była dla nich taką samą sztuką jak malarstwo czy fotografia.

Wielki reżyser Jean Renoir powiedział kiedyś, że filmy braci Lumiere ogląda się tak, jak kiedyś oglądało się odkryte przez archeologów dzieła sztuki mykeńskiej. Z pewnością jednak nie jest to sztuka „prymitywna". To niesamowite, pełne ekspresji, skończone dzieła artystyczne. Wyzwanie, przed jakim stali bracia Lumiere, jest dzisiaj nie do powtórzenia. Współczesny film nader często i nader łatwo sięga po komputerowe rozwiązania, takie jak grafiki czy filtry albo korekcja barwy. Rezultaty nie zawsze są zadowalające, a zdarza się, że psują efekt naturalności. Filmy braci Lumiere pozwalają poczuć głęboki związek ze sztuką filmową bez zbędnej technologicznej nadbudowy. Choć paradoksalnie to właśnie ta technologia przywróciła współczesnemu widzowi pierwsze w historii filmy w ich pełnej krasie. Odrestaurowane „perły światowego dziedzictwa", jak nazwał je Martin Scorsese, recenzując dokument „Bracia Lumiere", dostały drugie życie, tym razem na zbiorczej płycie DVD. Oglądanie ich to nieopisana uczta dla miłośnika kina.

Trudno uwierzyć, że pierwsze filmowe produkcje były aż tak dojrzałe w swej artystycznej formie. Każdy kadr był przemyślany, niemal doskonały, choć twórcy mieli zaledwie 50 sekund, by opowiedzieć historię. Niespełna minuta, siedemnaście metrów taśmy i brak wizjera, a zatem brak możliwości kontroli tego, co się filmuje. Trzeba było robić to z pamięci. Nikt jeszcze wtedy nie wymyślił techniki montażu, więc wszystkie filmy składały się z jednego ujęcia. Mimo tak wielu ograniczeń powstały prawdziwe dzieła sztuki.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Przemyt i handel, czyli jak Polacy radzili sobie z niedoborami w PRL