Sam wynalazek to połowa sukcesu. Druga część, to praktyczne szczegóły. Thomas Alva Edison, który skonstruował żarówkę dającą milsze dla oka światło niż wcześniej stosowane lampy łukowe (świece Jabłoczkowa), potrafił myśleć w sposób ekonomiczny. Uważał – całkiem słusznie – że wynalazek sam w sobie nie jest ostatecznym celem. Sukces polega na tym, żeby ludzie z tego wynalazku korzystali. No i za niego płacili!
Po wynalezieniu żarówki i po uzyskaniu na nią patentu (co opisałem w poprzednim artykule: „Niech się stanie światło!", „Rzecz o Historii", wydanie z 13 grudnia 2019 r.) Edison zadbał o upowszechnienie tego wynalazku. Pierwsza rzecz, z którą się musiał zmierzyć, wiązała się z faktem, że żarówka była jednak – mimo ulepszeń – źródłem światła o ograniczonej żywotności. Osiągnięto wprawdzie czas życia na poziomie 100 godzin świecenia, ale po tym czasie żarówka się nieuchronnie przepalała. Inni twórcy źródeł elektrycznego światła nie przejmowali się tym specjalnie. Świece Jabłoczkowa, pierwsze źródła światła elektrycznego, miały żywotność tylko ok. 1,5 godziny, a jednak były chętnie kupowane i często stosowane. Ale Edison dbał o wszystkie szczegóły, także takie, które decydowały o wygodzie użytkownika jego wynalazków.
W pełni oryginalnym pomysłem Edisona związanym z techniką oświetleniową był gwintowany trzonek, dzięki któremu żarówkę łatwo było wkręcić do dowolnej lampy (oczywiście mającej odpowiednią oprawkę) i łatwo było ją także wymienić, gdy się przepaliła. Trzonek ten był dobrze przemyślany: łatwy do wytworzenia (był to kawałek odpowiednio wytłoczonej blachy), tak zwymiarowany, że wkręcenie czy wykręcenie żarówki mogło być wykonane bez żadnych narzędzi i bez większego wysiłku przez dowolnego użytkownika, także niemającego w żadnego pojęcia o elektryczności. Trzonek Edisona jest odporny na wysoką temperaturę wytwarzaną przez żarówkę, zapewnia jej dobry kontakt elektryczny, ale także chroni przed elektrycznym porażeniem użytkownika. Wszystko to sprawia, że trzonek ten jest do dzisiaj stosowany i oznaczany jest ES (Edison Screw), chociaż same żarówki są obecnie zastępowane przez bardziej oszczędne źródła światła, w szczególności diody LED.
Prawdziwy zarobek gwarantuje sprzedaż prądu
Drugim pomysłem Edisona było powiązanie oświetlenia elektrycznego z produkcją (i sprzedażą!) prądu do zasilania tych żarówek. Inni wynalazcy przechodzili nad tym do porządku dziennego, zakładając, że użytkownik skorzysta z dostępnych już wtedy baterii elektrycznych albo że będzie miał własny generator elektryczności (zwykle maszynę parową połączoną z prądnicą), gdy użytkownikiem tym była fabryka lub inna instytucja korzystająca z wielu źródeł światła. Edison pomyślał o zwykłych mieszkańcach miast, którym prąd do żarówek trzeba było dostarczyć, ale którzy mogli stać się źródłem dodatkowych stałych dochodów – bo żarówkę kupuje się raz na jakiś czas, a za prąd trzeba płacić ustawicznie.
Odkrycie, że prąd może być towarem, było odkryciem epokowym. Edison w 1882 r. uruchomił w Nowym Jorku pierwszą elektrownię, która zasilała docelowo 7200 żarówek w: sklepach, hotelach, biurach, a potem w domach prywatnych. Elektrownia mieściła się przy ulicy Pearl Street i była wyposażona w sześć dużych prądnic o mocy 100 kW każda. Dzisiaj to śmiesznie mało, ale gdy Edison uruchomił swoją „fabrykę prądu", dziennikarze nazwali te prądnice jumbo-dynamo i nie kryli podziwu dla ich potęgi. Pisano nawet o elektrycznym oświetleniu całego Manhattanu, co jednak było przesadą, bo maksymalna odległość, na jaką Edison był w stanie przesyłać prąd, wynosiła 30 km.